Też zaczynam wychodzić z założenia, że dopóki się nie zapłaci to gówno zrobią. Ogólnie chorowita nie jestem, z katarem do lekarza nie chodzę... Muszę być już mega umierająca by zawlec odwłok do przychodni. Następnym razem nie będę się prosić o leczenie przez doktorka publicznego. Gdybym pomoc uzyskała szybciej może moje boleści trwałyby krócej i nie straciłabym tylu nerwów.
Czwartek, godzina 5-6 rano. Budzi mnie silny ból brzucha. Chwilę później następuje spotkanie trzeciego stopnia z toaletą. Stwierdzam - jest źle. Dzwonię po mamę by przyjechała z pracy, bo sama nie dam sobie rady z Wiktorią (J. niebawem szedł do roboty). Leżę w łóżku i jęczę z bólu. J. też coś dopadło, więc jak szybko wyszedł, tak samo szybko wrócił do domu. Tego samego dnia miał wyjechać w sprawach urzędowych w rodzinne strony. Mimo moich obaw i próśb pojechał.
Mijają kolejne godziny, zwijam się na łóżku błagając o dobicie. Już zdążyłam kilkakrotnie powtórzyć "randkę" u wrót łazienki. Biorę jakieś leki kupione niedawno, lecz bez większego przekonania.Temperatura wynosi 37,6 stopnia. Decyzja - dzwonimy z mamą po lekarza, niech przyjedzie i coś zaradzi. Niestety, lekarza można wzywać do godziny 12:00, a jest już koło 16. Dobra, poczekamy trochę i jedziemy na ostry dyżur do przychodni znajdującej się kilka przystanków od domu. W przychodni ludzi od zarania. Dopadły mnie drgawki, ból brzucha nie ustępuje, do tego doszedł ból mięśni - no koszmar po prostu. Siedzimy tak z 1,5 h, mama podchodzi do ludzi, prosi by ktoś ustąpił miejsca w kolejce - NIE. Leżę na krześle w poczekalni, powtarzam w myślach, że wolałabym drugi raz poczuć skurcze porodowe niż to co teraz. Zmęczona czekaniem stwierdzam - idziemy, zadzwonimy po karetkę jak wrócimy do mieszkania. W międzyczasie zmieniam zdanie - dzwonimy teraz. Babka przez telefon powtarza coś o przychodni (z której właśnie wracałyśmy) i każe czekać. To czekamy. Czekamy, czekamy... Minęła niemal wieczność. Zostałyśmy olane.
Wróciłyśmy. Kładę się na łóżku, ojciec dzwoni po pogotowie. Jest ze mną już bardzo źle. Znowu ta sama gadka: "Mają Państwo przychodnię niedaleko". No zajebiście. Prędzej bym zdechła niż dostała się do tego lekarza. W końcu kobieta przez telefon stwierdziła, że wyślą jakiegoś doktorka z tej właśnie przychodni. Nareszcie! Ale... Chwila, chwila. Babka nie pytała o adres, tylko podała numer do tegoż medyka. Dzwonimy więc. Domyślacie się dalszego ciągu? Gość nie przyjechał, tylko udzielił konsultacji przez telefon. Powiedział coś o początku grypy żołądkowej. Nawet mnie nie zobaczył, nie zbadał... W głębokim poważaniu mam takie konsultacje. Godzina 22-23, dalej umieram w męczarniach. Mierzę temperaturę - 38,2 stopnia. Poczekamy trochę, a później jedziemy do szpitala na własną rękę - tak postanowiłyśmy z mamą. Po rozmowie z J. biorę Gripex na zbicie gorączki, a nuż coś da? W końcu wykończona fizyczną udręką i stresem zasypiam... Po przebudzeniu korzystam z termometru po raz kolejny - 37,2 stopnia. Jest lepiej. Ostateczna decyzja - wezmę jeszcze jeden Gripex, a rano pewnie znowu odwiedzimy przychodnię, tym razem inną. Rano temperatura 36,3 stopnia, czuję, że odżyłam. Mimo tego jestem bardzo osłabiona przez wymioty i niejedzenie. Dalej mam nudności. Doszłyśmy do wniosku, iż nie będziemy znow narażać się na parogodzinne stanie w kolejce - idziemy prywatnie, i co? Zero kolejek, lekarka przemiła, przezajebista kobieta, zbadała mnie od stóp do głów, wybadała pod każdym kątem i stwierdziła rotawirusa. Mam zakaz bliskości z Małą (przytulanie, ogólnie kontakt fizyczny by nie zarazić), przepisała leki. Dziś już czuję się o niebo lepiej, choć dalej uważam na jedzenie i biorę tabletki.
Następnym razem, gdy będę w stanie skrajnej umieralności na pewno nie pójdę do lekarza na NFZ. Prędzej zdążę wezwać po siebie karawan niż mi pomogą. Wolę zapłacić, ale wyzdrowieć. ;)
Komentarze
Wyświetlono: 1 - 7 z 7.
Moja miała 41,8 goraczki i pogotowie nie chciało przyjechac. Szpital jak dzwonilismy tez kazał samemu zbijac. juz pakowalismy torbe ale zeszło po podwójnej dawceleku i okładach
Masakra... Przy takiej temperaturze to powinni bez gadania przyjechać. :/
masakra!!!! jeszcze jak by ludzie byli bardziej wrazliwi to by cie przepuscili ale niestety polska wrazliwosc siega dna... A NFZ juz dawno jest na dnie;/;/;/
Jak moja mama podeszła do kogoś i poprosiła o przepuszczenie, bo córka źle się czuje to odpowiedź brzmiała "ja też się źle czuję", a ja tam z bólu konałam dosłownie. :/
Współczuję, realia- płacisz nie małe składki, a jak potrzebujesz raz do roku pomocy zostajesz z niczym, miałam też raz taką sytuację, dzwoniłam po pogotowie ok 5 nad ranem, mąż sie zwijał z bólu na podłodze, a oni że mogą przyjechać za kilka godzin dopiero, podali adres szpitala i radź sobie sam,taksówka, jesteśmy na IP, a kobieta gdzie skierowanie...Po....ło ich kompletnie, o 5 rano skierowanie :/ Czekaliśmy na korytarzu na lekarza do 8ej rano, a mąż dalej cierpiał, żadnego zastrzyku nic... całkowita znieczulica, a lekarz, jedynie co robił to odganiał sie od pacjentów..
Patologia jakaś... Zero wrażliwości, zero człowieczeństwa... Liczą się tylko papierki, a najlepiej jeśli są to papierki w postaci banknotów. Znieczulica totalna. Przy takiej służbie zdrowia ciężko jest wyzdrowieć.