Zuzia poszła z tatą do kościoła z koszyczkiem. Była bardzo grzeczna i cicha, jak nie ona. Siedziała sobie, rozglądała wokół... no anioł, nie dziecko.
Jednak gdy ludzie w pewnym momencie odsłonili swoje koszyki, Zuza dojrzała gdzieś cukrowego baranka i po kościele rozniosło się echem głośne "Beeeeeeee"
Siedzimy w kuchni, w tle słychać gotujący się makaron. Nagle Zuza mówi:
- Mamo, a kupisz mi kochanki?
Pytam jeszcze raz, mysląc, że się przesłyszałam.
- No kochanki, kochanki.
- A do czego ci potrzebne te kochanki?
- Będą mi gotować jedzonko takie!
Jesteśmy na spacerze nad pobliską rzeczką, są tam małe pagórki i rozległe pola w tle. Zuza wdrapuje się na jeden z tych pagórków.
- Mama zobacz jak wysoko!
Mówię, że bardzo wysoko weszła.
- A to są chyba Bieszczady wysokie!
Wystrojona w nową (ze szmateksu) zieloną sukienkę, zaczęła tańczyć i skakać śpiewając przy tym:
- Sukieeenka, sukieenka piękna jak laaas!
Zawsze jak zabieram się do pisania to wszystko sobie zapominam, a było tego wiele więcej No trudno, jak sobie przypomnę to edytuję i dopiszę ;p