taaak, niestety takie już jest życie i nikt oprócz drugiej matki nie zrozumie nas ciężarnych, zamartwiających się i męczących.
Wierzę, że będzie dobrze i trzymam za Was kciuki!
Boje sie, lekam i przejmuje. Jednoczesnie probuje zagluszyc, bo wiem, ze dla dziecka powinnam byc szczesliwa. Tylko jak?? Od weekendu czuje sie nijako. Robi mi sie slabo, mam wrazenie, ze dziecko mi zaraz wyleci (taki napor czuje), do tego mam twardy brzuch i odczuwam niekiedy skurcze :/ Zazywam tabletki na bazie fenoterolu i trzese sie po nich niemal jak alkoholik na odwyku. Lekarz wspominal wprawdzie o rozkolatanym sercu, ale nie myslalam, ze az tak. A przewaznie staram sie brac tylko po pol tabletki i lezec, lezec i lezec. Doczytalam, ze Celestan, ktory dostalam w zastrzyku na rozwiniecie pluc i poprawienie ogolnej kondycji dziecka (jakby co) ma swoje dzialanie juz po 48 godzinach. Pocieszam sie wiec, ze u nas juz minal tydzien od zazycia... Dzidzius niejako bylby juz bezpieczny i powinien sobie na zewnatrz dac rade. Ale gdzie, taki kurczaczek... Musze walczyc jak najdluzej, aby z kurczaczka przerodzil sie w silnego koguta. Dlatego przelozylam na wczesniej wizyte. Ide w czwartek, a nie za tydzien we wtorek. Nie wytrzymam kolejnego weekendu. Dzis np. o 24.00 wchodzilam do wanny. Tabletki przyjete, a brzuch jak byl twardy, tak byl i pobolewal sobie nieustannie. Pomyslalam: albo ciepla kapiel sprawi, ze sie rozkurczy (tak powinno byc przy niewlasciwej akcji porodowej), albo jakby co, to przynajmniej pojade do szpitala wypachniona i ze swiezo umytymi wlosami ;/ Pomoglo na tyle, ze na jakis czas przysnelam. Nie na dlugo, wiercilam sie do rana. Do tego maly wczoraj dal mi ostro popalic. Jakby cos bylo nie tak. Mala ruchliwosc jest niebezpieczna, ale calodzienne kopanie tez chyba dobrze nie wrozy. Chyba w ogole nie spal, tylko kopal i bil. Bolesnie i nieustannie. Cos musialo mu dokuczac. Dlatego postanowilam, ze wizyta bedzie wczesniej. Nie chce sobie potem zarzucac, ze nie zrobilam czegos, zeby go dluzej zatrzymac. Jesli wyjde na panikare, to trudno. Lepiej tak, niz zlekcewazyc, a potem uslyszec: gdyby bylo kilka dni wczesniej... Tak chcialabym, zeby maly jednak nie urodzil sie w koncowce roku. Ale teraz mysle: co Bog da. Wazne, ze powinien sobie poradzic, a ja bede lezec ile bede musiala. Maz kochany, robi za mnie wszystko. Sprzata, zajmuje sie zakupami (ja tylko pisze listy), rano nie pozwala wstawac szykowac syna do szkoly - robi to on (smaruje kanapki, ubiera, a ja tylko z lozka dyryguje). Ja wstaje tylko ugotowac obiadek i po jakies drobiazgi. Kochany jest bardzo. Jak przyjdzie z pracy, znowu nic nie pozwala robic. Obsluguje mnie calkowicie. Ostatnio stwierdzil, ze jak trzeba, to i okna obmaze :D Jakis czas temu zagadnal mnie nasz proboszcz, ze podobno jestem teraz w najpiekniejszym stanie. Dalo mi to do myslenia. Gdzie to piekno?? Stan fizyczny pomijam, kazda z nas ma te same dolegliwosci. Ciezko w tym piekna sie doszukac. Stan psychiczny - gdzie znalezc piekno w ciaglym umartwianiu sie, niekiedy lzach i zwatpieniu. Piekne to jest tylko zycie - to w srodku. Ten maly cud. A stan nazwalabym raczej wyjatkowym - jak przed wojna. Ciagly niepokoj i lek o dzien jutrzejszy...
taaak, niestety takie już jest życie i nikt oprócz drugiej matki nie zrozumie nas ciężarnych, zamartwiających się i męczących.
Wierzę, że będzie dobrze i trzymam za Was kciuki!
eh, no pierworódki mają ten komfort przynajmniej, że starszymi berbeciami nie muszą się opiekować i martwić. i chyba to bardziej pozwala sie cieszyć ciążą. chociaż - nie każda to tak przechodzi...
ja na razie mimo wszystko nie narzekam, ale ciekawe co powiem za miesiąc ;)
trzymam kciuki, by się dobrze ciąża toczyła!
Oj Kochana, wzruszyłam się... Mężuś jest kochany, pogratulować go. ;) A Ty trzymaj się mocno i walcz, bo jest dla kogo!
Trzymam kciuki!!!
|
i zadaj pierwsze pytanie!