Po pierwsze w innym tempie niz pierwszy. Potwierdzam, ze byl krotszy i to sporo :) Pierwsze bole przyszly o takiej samej porze, jak przy pierwszym porodzie :) O 3.20 nad ranem obudzil mnie bol brzucha, ktorym na poczatku za specjalnie sie nie przejelam (w koncu ostatnich dni wyboudzalam sie dosc czesto z takim bolem, po czym wszystko ustawalo). Jednak o 4.00 rano obudzilam meza, ze chyba jednak sie zaczelo. Nie potrafilam nijak zmierzyc czasowo skurczow. Wybilo mnie to calkowicie, bole lapaly co chwile i szybko ustaawaly. Zadne tam co 7. 5 czy regularnie co 3 minuty :/ Zadzwonilismy po tesciow, zeby przyjechali do starszego syna, ktory wstal na nogi i byl w lekkim szoku. Po kilku minutach stwierdzilam, ze chyba nie powinnam dluzej na nich czekac, bo inaczej bedziemy wzywac karetke. Przekonalismy pierworodnego, ze babcia w drodze i zeby chwile posiedzial sam. W miedzy czasie babcia do nieo zadzwonila na domowy telefon i rozmawiala przez komorke do momentu, az zajechali pod nasz dom :) trzeba sobie w koncu jakos radzic. Chwala telefonom komorkowym! My w miedzyczasie dotarlismy do szpitala. Byla 4.40 - przeginalo juz mnie coraz porzadniej w drodze po szptalnym korytarzu. Przyjela nas polozna (bylam jedyna rodzaca tej nocy), podlaczyla pod KTG i zbadala - mialam 5 cm rozwarcia. Po pol godziny wezwano mnie na USG, na ktorym juz nie umialam wylezec... Odbyllo sie wiec blyskawicznie, oszacowano wage dziecka na 3200g :) Wrocilam na sale, polozna zapytala czy chce do wanny i czy robimy lewatywke. Ja sie jeszcze przytomnie zapytalam, czy mamy na to czas, bo skrecalo mnie niesamowicie. Zbadala i stwierdzila, ze nie mamy czasu :) 8cm rozwarcia wykluczalo wszystko. Takze nici z wanny, nici ze znieczulenia, zostala tradycja. O 6.00 zmienily sie polozne. Przyszla fajna polska polozna (pierwsza byla Niemka, ale baaardzo mila, uspokajala mnie przypominajac o oddychaniu). No i po 6.00 juz byla wyzsza jazda :D Stwierdzilam, ze niedlugo bede przec. Polozna zaczela sie przygotowywac... i tu maz. ktory byl ze mna wymiekl :) Zobaczyl narzedzia i opuscil w pospiechu sale. Stal po drugiej stronie drzwi, co mi bylo zupelnie obojetne, bo wczesniej nie pozwalam mu sie dotykac, ani masowac, nic - Samosia bylam. Po ok. 6 partych bolach pojawil sie nasz syn. Dwa musialam przetrzymac - dziecko samo robilo. co trzeba. Polozna tylko powtarzala cos o wloskach, ze widac, ze duzo... i to dawalo sile. Maly zaraz po wykluciu zaczal glosno dawac o sobie znak. Od razu mezus wkroczyl i bylo juz wszystko piekne! Pozszywano mnie, bo z 3200g zrobilo sie 4420g :) Nie nacinano mnie, to sobie peklam (ale nie jest tragicznie). Malego wykapano, a ja zeszlam od razu z lozka i wtoczylam sie do tej wanny, do ktorej wczesniej nie mialam okazji :D Nie wiem nawet, skad we mnie byla ta sila. Moglam wtedy gory przenosic! Wzielam prysznic, podeszlam do synka, ktory zazywal kapieli :) Ehhh, to wszystko juz bylo wspaniale. Meki mialam ogolem 1,5 godziny. Dobrze, ze w pore dotarlam do szpitala :) Synus ciezki, wiec sam sie pchal do dolu blyskawicznie. Na koniec chcialabym tylko przeslac pozdrowienia lekarzowi, ktory odbieral mojego pierwszego syna i stwierdzil kiedys, ze wiekszego dziecka (syn mial 3200g) to ja raczej nie jestem i nie bede w stanie samodzielnie urodzic :D Ciekawe, co on na to! Szybko wracam do siebie, teraz aby wytrwac w poczatkach karmienia, na razie robimy pol na pol. W nocy wygrywa butla. Najpierw daje piers do jako takiego sciagniecia, a potem butla z mleczkiem do dokarmienia. Walcze z poszarpanymi i krwawiacymi sutkami... :/
Komentarze
(2010-02-04 23:19)
zgłoś nadużycie
(2010-02-09 13:41)
zgłoś nadużycie