Dokładnie,dobrze ze macie wsparcie i człowiek "kiedy dom mu sie prawie wali na głowe" nie jest sam. Zyczę Wam samych słonecznych dni i zeby woda Was omijała dalekim łukiem. Nie zdązyłam pogratulować ciąży,dlatego robie to teraz. Gratuluje najmocniej i wierze ze wszystko będzie dobrze i za kilkanaście miesięcy przedstawisz nam pieknego bobsa. Dbaj o Was
Trzy lata temu przed naszym ślubem ( przy okazji pierwszych dwóch kresek) trwał remont naszego pokoju cały maj. I cały tamten maj lało, padało, chmury się rozwalały nam na głowy. Rzeka w najgorszym momencie szła na takiej wysokości jak dziś koło południa - i wtedy baliśmy się już o to, że może nasz most tego nie wytrzymać. Ale nikt nie przypuszczał, że woda mogłaby dość do domu, że jest to w ogóle możliwe. Maj przeszedł, maj naznaczony powodziami w Bogatyni, i większości Polski, naznaczony falami spływającymi przez cały kraj aż do morza. Lato było potem upalne, nie do zniesienia, 40 stopni i chmary komarów. Nasz ślub i podróż nad morze - ciepluteńko, oj jak na majorce.
Jest rok 2013, przełom maja i czerwca, pogoda diametrialnie się zmienia ze słonecznej, pięknej, może jeszcze chłodnej, ale przecież to dopiero maj, na deszczową. Zważając na fakt, że zima trwała niezwykle długo, wszystko się przesunęło. Rzeka stabilna, brudna, coś tam się podniosła. Kilka dni, wciąż pada, ale nikt na to nie zwraca uwagi, oprócz tego, że ciagle trzeba włączać ogrzewania, bo inaczej marne szanse na wysuszenie prania. Poniedziałek. Pojechaliśmy z Marcelim na zakupy do Bonarki, coś tam zaczęło znów pokropywać ( jak to się tak u nas mówi). Wyjeżdżając z Bonarki zastała nas ulewa, zalane drogi i błyskawice tuż przed nosem - ale nawet nie przyszło nam na myśl, że takie nawałnice mogą mieć znaczenie dla nas... po powrocie do domu okazało się, że rzeka się podniosła, bardzo. Nawałnice przyszły i do nas, burze, z nieba chlustało jak z oceanu. Zaczęła się podnosić, podnosić niebezpiecznie szybko, prześwit pod mostem, decyzja o ewakuacji aut, bo w razie zerwania się mostu, auta zostałyby na długie miesiące na podwórku, albo nawet na dnie rzeki. W ostatnich minutach wyjechali ostatnim autem. Rzeka się przelała przez most. Od tego momentu w naszych oczach rosło... zwątpienie - że to cholerstwo się zatrzyma. Strach zaczął rządzić, adrenalina zadziałała natychmiast, ale byliśmy niczym, tylko obserwatorami swojego marnego losu. Rzeka wpłynęła na podwórko, ledwo ustawiliśmy kilka worków u wjścia do piwnicy. (Nikt, nas nie uprzedził o takim zagrożeniu - NIKT). Mieliśmy jakieś swoje worki z piaskiem.. na barierki mostu zaczęły napierać gałęzie i bele drzewa kilka bel wyciągneli, położyliśmy na tych workach. Brama zaczęła tamować wodę na podwórku, barierki na rzece. Oczyma wyobraźni widzieliśmy jak zalewa nasz dom. Farben ściągnął bramkę, zawsze coś. Póki jeszcze dało się chodzić po podwórku... nurt był bardzo silny, woda brudna, mętna, śmierdząca szambem. Za chwilę jeden trzask, poszła jedna barierka, za chwilę drugi.. złamała się druga. Rzeka przybrała potężnie na sile, i może dzięki temu że przerwała barierki mamy do dziś w domu sucho... Nawet nie wiadomo kiedy zrobiło się ciemno, udało mi się jakimś cudem uśpić Marcelego. Staliśmy na werandzie i patrzyliśmy na nieuniknione. Strażacy jeździli i wyli wkoło, na osiedlu dalej woda sięgała pierwszego piętra. Do nas nie umieli dotrzeć. Stali po drugiej stronie rzeki i patrzyli, wołali, huk wody zagłuszał. Na szczęście jeszcze było przejście od strony sąsiada od tyłu w momencie kiedy woda dostała się na ogród a dom był wyspą na jeziorze zdecydowaliśmy się ewakuować z Marcelkiem. Nie wiem za bardzo o czym myśleliśmy, pewnie o tym, że potem byłoby za późno żeby przenieść go całego i suchego. Janek zaniósł go do auta, wyjechaliśmy na górę, i tam siedziałam z Marcelim dwie godziny żeby doczekać się wieści, że woda opada, że możemy wrócić, że już widać most. Woda zatrzymała się na pierwszym stopniu werandy i zaczęła opadać. Na szczęście obie suki przetrwały, też nie wiem czy to przeczucie, ale Tequillę Janek przywiązął w takim miejscu, gdzie woda najwięcej sięgała do kostek ( lekkie wzniesienie na ogrodzie). U nas jeszcze nie było tak źle, bo woda nie weszła do mieszkania, piwnica, garaże, domek gospodarczy zalane, ale mieszkanie suche. U sąsiada jednego woda zatrzymała się u samych drzwi, a u drugiego niestety weszła do kolan. Do domu z Marcelim wróciłam po północy, wszystko trwało 5 godzin. 5 godzin męki dla serca. Mieliśmy naprawdę dużo szczęścia i że słup nad rzeką się nie przewalił bo pewnie wyrwałby nam pół domu.. a podmyło go doszczętnie. Strażacy chodzili i pytali czy chcem się ewakuować, ile jest osób, potem po opadnięciu wody pytali czy wszyscy zdrowi - młodzi chłopaki, całą noc zasuwali.. kilka zastępów było na osiedlu i całą noc pompowali wodę. Nasze zniszczenia widać najlepiej, po moście, mieszkamy najblizej drogi. Droga się osunęła, no i jeszcze ten słup. O 3 w nocy ratowała energetyka tego słupa jak umiała ( też im współczuję).
Janek całą noc pompował wodę i wywalał ją z piwnicy. Ja całą noc tuliłam przestraszonego gorączkującego Marcelego.
Na drugi dzień Farben opowiadał, jak przyjechali strażacy już wypici i wypompowali nam wody na wysokość dwóch schodów, ale zrezygnowali bo mamy za dużo śmieci ( niestety kosze i worki do sergregacji trzymaliśmy właśnie w piwnicy :/) resztę więc Janek musiał wybierać sam... był naprawdę dzielny i taki jaki powinien być facet, stanowczy i zdecydowany. W nim widziałam całe oparcie i pewnie gdyby nie on to zwariowałabym na miejscu. Opowiadała jak w nocy przyjechał zastęp z Krakowa ( budżetówka) i nawet nie chciało im się wyleźć z wozu, tylko jeszcze najeżdżali na nasze okoliczne OSP :O - panowie z powołania jak nic :/ Co jeszcze mi się teraz nasuwa... to Kadett, który stoi na brzegu już całkowicie nie zdolny do jazdy - woda szła już praktycznie pod jego kołąmi. Panowie ostro mieli go holować, żeby nie zatkał rzeki jak popłynie, ale ostatecznie coś im się to nie udało. Gdyby woda nie zaczęła opadać to Kadett by popłynął..no i zrobił by jeszcze większe jezioro niż sobie mogliśmy wobrazić.
Na drugi dzień prasa, panowie z pomiarów. Dopiero dziś przejechał się w aucie po okolicy burmistrz. Żeby wysiąść z auta to nie bardzo - nóżki by sobie pobrudził.
A całe to podtopienie, to grubsza afera. Nie będę pisać w szczegółach, bo musiałybyście znać politykę naszej gminy i okoliczne donosy, nakreślę ogółem. Pewien pan wygrał po znajomości u naszego burmistrza przetarg na wywóz i utylizację ziemi po rewitalizacji naszego rynku. Tylko zamiast wywieźć i zutylizować, to postanowił, że wysypie sobie z tyłu domu, nadsypie, będzie miał prosto i większy ogród, a i płacić nie będzie - a co z tego, że w dole całkowicie zmienił bieg rzeki! Osiedle które zostało tak poważanie zalene jest położone na poziomie tego właśnie pana co zasypał rzekę. Prawdą też jest, że owo osiedle powstało na terenach zalewowych, gdzie niegdyś były tylko mokradła i tam woda wylewała, a nie tak jak teraz żeby cisnęła w nurt bez opamiętania. Powiedzcie, co to za cholerna polityka?! Jak deweoloperzy potrafią robić ludziom tak na złość - budować osiedla w takich miejscach?
Ponoć nasz most ma znaleźć się w prasie, zdjęcie miesiąca kurde :/
Komentarze
Wyświetlono: 1 - 2 z 2.
Nigdy nawet nie widziałam takiego czegoś. Po Twoim opisie mogę sobie wyobrazić jakie to sraszne ;/