A więc dziś sobota, początek weekendu (a co to takiego?), dzień w którym teoretycznie powinnam spać dłuzej bo nie muszę wstawać zeby zaprowadzić starszego do przedszkola. A w praktyce wstaje tak jak codzień bo moje młodsze dziecko nie wie, że można dłuzej pospać. Dzień w którym mój małżonek obiecuje, że wróci wcześniej z pracy, a żadko kiedy wraca. dzień w którym pucuję całą chałupę na niedzielę i mimo tego, ze pucuję ją codziennie to tego dnia jakby bardziej. Dzień w którym muszę zrobić więcej zakupów na niedzielę i stać w dłuższych kolejkach z dwójką dzieci. I na koniec dzień w którym oprócz obiadu, śniadania i kolacji rodzina oczekuje ode mnie jeszcze placka na niedzielę. Tak więc super początek weekendu, teraz już chyba wszyscy wiedzą dlaczego go nie lubię. Miłego dnia.