Właściwie nie wiem dlaczego, ale zarówno styczeń jak i luty zaczął się nieciekawie. Dziadkowi nagle znacznie się pogorszyło, obecnie od poniedziałku w szpitalu, standardowo dwa razy próbował już uciec. Jakoś tak cicho bez niego. Nikt nie nakręca zegara, to pewnie dlatego. Przyznam szczerze, że dopóki nie mieszkałam z dziadkiem nie miałam pojęcia czym tak na prawdę jest choroba Alzheimera. Przez początkowy okres też w sumie, bo dziadek miał znikome objawy. W ciągu minionych kilku dni nagle wszedł między V a VI stadium choroby. Nie wiem jak i kiedy to się stało ani co miało na to wpływ. Jest ciężko, nie spodziewałam się tego. Zastanawiam się co zrobiliśmy nie tak, bo przecież coś musiało mieć na to wpływ...
Moja mama od niedzieli chora, obecnie jej objawy wskazują na powikłania po grypie, idące w stronę neurologiczną. Do lekarza trudno się dostać, udało jej się zapisać do najgorszego z najgorszych, który powiedział, że jest przeziębiona. A ona bidulka od poniedziałku z gorączką 39,5 stopnia, zbijalną na godzinę ibuprofenem, z bólami i sztywnieniem karku, bólem całego ciała, nudnościami, brakiem apetytu. Tyle się mówi, że grypa jest groźna, a tak lekarz lekceważy sprawę. Chciałam do niej jechać, ale poszłam najpierw do apteki kupić maseczki i rękawiczki, coby się nie zarazić, jednak Pani farmaceutka powiedziała, że w tych okolicznościach bardzo bym ryzykowała jadąc do mamy. Udało mi się więc zmobilizować babcię (poszła napalić w piecu) i siostrę (wzięła dwa dni wolnego z pracy) żeby pomogły mamie. Ja mimo szczerych chęci nie jestem w stanie nic zrobić. Lekarz przepisał jej na owe przeziębienie Duomox i Pectodrill... Kazałam jej jechać do drugiej (i ostatniej na tym zadupiu) przychodni, przepisać się tam i poprosić o przyjęcie. Mam nadzieję, że to zrobi, bo nie wiem co innego można. Ewentualnie pojadę i zawiozę ją do szpitala, już nie wiem co robić.
Przy okazji wizyty w aptece poszłam odebrać swoje wyniki (test obciążenia glukozą, morfologię i mocz) to pierwsze wyszło w porządku. Jeżeli chodzi o morfologię to ciągle mam za niską hemoglobinę. Właściwie za niska jest od dwóch miesięcy, ale z tendencją w dół. Ginekolog mówi, że jest ok... Gorzej z moczem. Jakieś dwa tygodnie temu miałam białkomocz i leukocyturię, kolejne badanie wykazało poprawę a to obecne zrobiłam na własną rękę (przepraszam za stwierdzenie) bo mi nie podobał się zapach siuśków. Oprócz stwierdzeń "śladowe ilości, w normie, nieobecne" pojawiło się to:
nabłonki płaskie - duże liczne;
nabłonki okrągłe 1-3;
leukocyty 3-5;
erytrocyty wyługowane 1-3;
pasma śluzu - liczne;
bakterie - duże liczne;
kryształy szczawianu wapnia - duże liczne;
I znowu się denerwuję. Nie spałam kolejną noc. Najpierw stres o dziadka, później o mamę. Piję dużo, sikam dużo, teoretycznie wszystko powinno być w porządku, a nie jest. Poszłam ponownie do apteki i kupiłam sok żurawinowy oraz urosept - wzięłam już pierwszą dawkę. Chyba wezmę termoforek, zagrzeję kopytka i położę się pod kołderką. Martwią mnie szczególnie te kryształy szczawianu wapnia, no i w sumie ciągle nawracająca infekcja dróg moczowych, przecież w grudniu miałam a to było całkiem niedawno. Dzwoniłam do ginekologa i powiedział to co zawsze, czyli że nie ma się czym martwić...
Może zmień lekarza? Ja też wiecznie miałam bakterie w moczu,zorbiłam posiew dostałam antybiotyk i do dziś mam święty spokój.
Życzę dla Dziadka,Mamy i Ciebie duuużo zdrówka
|
|
