w koncu znalazlam troszke czasu zebu upamietnic to co przezylam w tym miesiacu. 3 pazdziernika wypisali mnie ze szpitala z Walbrzycha. powiedzieli ze nic mi nie jest, agdyby cos sie stlo ze zaczelabym "znowu" rodzic moge to robic wszedzie bo Maly jest juz dobrze rozwiniety. tak wiec zostalam na Fenoterolu co 2 godz. i tak bylo do czwartku. ok 12 zaczal bolec mnie brzuch w dole. potem coraz silniej i dluzej i ok 15-16 zauwazylam ze takie bole nachodza mnie co 20 min. oczy w pion......co sie dzieje.....?? chwila czekania, kolejne spojrzenie na zegarek pokilku nastepnych bolac- co 15 min. jak zaczelo mnie lapac co 10 min polecialam po meza. na biegu dopakowalam torbe i do szpitala.podlaczyli mnie pod ktg...skurcze co 5 min. nastepny samolot- brak rozwarcia. wiec kolejna kroplowa i do lozka. bole nnie ustaly, tylko znow pojawialy sie co 10 min. noc nie przespana. przyniesli mi basen i dostalam zakaz wstawania.masakra. nastepnego dnia skurcze byly troszke lzejsze ale dalej pojawialy sie co 10 min. kolejna zmiana w szpitalu pozwolila mi wstawac do wc.wieczorem odpadl mi czop, rozwarcie na palec...kolejny strach. zawolalam polozna i dostalam zjebke.mam lezec i koniec. w sobote dostalam pozwolenie na prysznic. lukasz byl ze mna. co za bol. myslalam ze urodze pod prusznicem."szybko" wrocilam do lozka dalej kroplowki.kolenea noc nie przespana. ta noc byla koszmarna. plakalam zwijajac sie z bolu.Niedziela rano 10/10/10- przyjechal lukasz powiedzialam ze chce cesarke bo juz nie moge wytrzymac. blada, since pod oczami, gdyby przyszlo mi rodzic nie mialabym na to sily. po wizycie dostam druga kroplowke przeciwbolowa...nic nie dalo. przyszla polozna i odpiela mnie od kroplowek i zabrala do zabiegowwego na ktg zeby sprawdzic jak silne sa te skurcze bez Fenoterolu.potem znow samolot-szyjka w takim stanie ze moge rodzic.JEJ DECYZJA:prosze sie spakowac zadzwonic po meza.Rodzimy. byla godz 12.30 bylam w szoku. lukasz przyjechal za chwile.a ja tracilam sily. kazala mi chodzic, siadac na pilke,kucac.czulam sie bezsilna i glodna,mdlalam.jak polozyli mnie na lozku porodowym usypialam a skurcze zaczely przechodzic.ale juz nie bylo odwrotu.Lukasz byl caly czas przy mnie i robil mi zimne oklady bo poprostu sie topilam. pamietam jak podeszla do mnie i dala mi cos do powachania.wtedy sie zaczelo na maxa.plakalam z bolu.nagle przy kolejnm sprawdzeniu szyjki odeszly mi wody. taka bardzo sie balam tego co bedzie za chwile.rozwarcie na 7 palcow. nagle uslyszalam:czuje juz glowke,ma wloski. ok zaczynamy. boze to bylo straszne. nie mialam sily zeby przec. kazaly zlapacsie za uda i na 3......myslalam ze to sie nie skonczy.Maly utknal mi w kanale i nie moglamgo wydusic z siebie.po kilku probach odwrocil sieglowka w druga strone i dalejbez ruchu.tentno zaczelo spadac.pamietam jak wszyscy biegali i panikowali. nagle poczulam ulg, spojrzalam w dol i zobaczylam mala, sina kulke,bez ruchu bez glosu. zapytalam tylko:dlaczego on nie placze?? to byl koszmar.widzialam jak go oklepywali i zabrali z sali.wszyscy wyszli.zostalam tam sama,bylo mi zimno, dostalam drgawek, nie moglam wstac.czekalam.......ale na co?? przyszla polozna powiedziala: juz jest dobrze.Synek zaczal oddychac, zaczal zyc. na same wspomnienia tamtego dnia, lzy ciskaja sie do oczu. urodzilam o 17.35. nie mogla go zobaczyc tego dnia, znow czekanie i nie przespana noc. ale co chwila ktos przychodzil i mowil ze jest dobrze. jak moze byc dobrze, skoro nie mam go przy sobie, skoro byl w stanie krytycznym. a marzenie o tym ze poloza mi go na brzuchu...?? rano, juz po 4 wstalam.kolejny bol.musialam go zobaczyc. poszlam, a tam mala biedna kruszynka w szklanym pudle. rozplakalam sie. nie wierzylam ze on jest moj. ze naprawde zyje. nastepnego dnia przyniesli mi go.boze co to bylo za uczucie.przytulic go do siebie. nie moglam jednak karmic bo okazalo sie ze mam jakas bakterie na szyjce i musze brac antybiotyk. znow nie po mojej mysli.ale najwzniejsze ze byl ze mna lezal w moim lozku. takie biedne bezbronne malenstwo. we wtorek kolejna zla wiadomosc: musimy zabrac syna bo ma slaby cukier. musi byc pod obserwacja.pekalo mi serce. znow mi go zabrali. w srode bylo ok, znow byl ze mna.w czwratek okazalo sie ze ma lekka zoltaczke ale zeby sie nie powiekszyla zabrali mi go pod lampy. plakalam kazdego dnia.jakby ktos odbieral mi zycie. w piatek dostalam go do karmienia. nasze pierwsz karmienie.znow placz, teraz ze szczescia.ale po kazdym z nich musial wracac pod lamp. w sobote nie liczac na nic pozytywnego, przyszla doktorka Filipa z wiadomoscia ze wychodzimy do domu. zglupialam. nie wierzylam w to co mowi. tak sie balam.pierwsza doba w domu byla bardzo czujna. prawie nie spalam.pol nocy w lozeczku, drugie pol w lozku przy mnie. cieszylam sie tym ze nareszcie go mam ze juz mi go nie zabiora. wszystko bylo ok tylko ze we wtorek pojechalismy na piersza kontrolna wizyte i okazalo sie za Maly nic nie przytyl, a jeszcze spadl 2 dag. kolejny stres. lekarka powiedziala ze albo mam sprawdzac ile je mojego mleka albo dokarmiac go sztucznie. postanowilam dac nam szanse przez ten tydzien. 26 mamy nastepna wizyte. zobaczymy. wierze w to ze bedzie dobrze.on tak sie zmienia. jest zywotny, ruchliwy, przecudowny. kocham go bardzo i nie pozwole zeby stala mu sie krzywda. nigdy nie myslalam ze tak szybko mozna sie w kims zakochac i oddac mu cale zycie.......
Komentarze
Wyświetlono: 1 - 10 z 20.
Jeju czytając Twojego bloga aż mi ciary przeszły ale najważniejsze że wszystko dobrze się skończyło.Gratuluję cudnego synka i dużo zdrówka dla Niego:)