Hej,hej szczesliwego nowego roku!:)
Wzięło mnie na przemyślenia, bo dokładnie 1 stycznia 2012 0 7.10 na na ten brudny, pełen zła świat przyszedł mój synek. Skończylo się przesypianie niewygodnych dni i sytuacji, życie na krawędzi, udowadnianie ludziom jaka to jestem zajebista, bo mam wszystko i wszystkich w dupie, bycie wieczną zbuntowana nastolatka, która wie wszystko lepiej i szczycząca się tym, że nikt mnie nie zna, że to ludziom zależy na mnie a mnie na nikim, że jestem jak kot, że nie boję się ryzyka, że nikogo nie potrzebuje i lepiej żeby nikt nie potrzebował mnie... I tak oto tym myśleniem doprowadziłam do rozstania z jedyną osobą którą mogłam nazwać przyjacielem, która zmieniła dla mnie wszystko i próbowała pomóc wyjść mi z życiowego doła w którym chyba tkwiłam od narodzin (rodzice mnie nie chcieli, mama była ze mną w ciązy już po trzech miesiącach urodzenia brata, a to bardzo nerwowa kobieta, teraz już się nie dziwie że mnie nienawidziła). M chciał pokazać mi że miłośc i życie jest piękne, że zależy ono od nas, a ja tak bardzo bałam się szczęścia i tego, co chce mi dać... Po jego odejściu wpadłam w wir ćpania i zabijania się na raty... Czułam, że jestem w ciązy, ale nie dopuszczałam do siebie tej myśli, chociaż jedynym objawem był brak okresu, który mogłam wyjasnić na wiele sposobów. Co się stało, że zrobiłam test? Przytłaczające myśli o samobójstwie. To uratowało mnie. Euforia na początku "cholera, będę żyć! Co więcej będe miała po co żyć!" rodzice euforii nie podzielali i w końcu wpadłamw depreche, nie paliłam, nie ćpałam, jazdłam zdrowo, ale na siłeM o niczym nie wiedział. Dowiedział się po5 miesiącach kiedy przyjechał powiedzieć mi, że żałuje, że ze mnie zrezygnował, że choć jestem walnięta to mnie kocha i poprosić, żebym trochę przystopowała. Brzuszek był niewielki...ale zorientował się. Kiedy mu powiedziałam cieszył się jak głupek. Zamieszkaliśmy razem. On też był po przejściach z ćpaniem. Ja brałam o tak, czasami, on był od dwóch lat na terapii, dlatego nie spodziewałam się, że po porodzie stanie się to, co się stało. Kiedy zobaczyłam pierwszy raz synka pomyślalam, że trzymam swój sens życia. Krótko po porodzie on poszedł w tango. Szok. Jak to, do kurwy nędzy ten który tak usilnie próbował mnie ustawić do pionu znowu zaczął się staczać? Synek otworzył mi oczy. Zrozumiałam, że nie chce takiego życia. Potrzebowałam stabilizacji, poczucia bezpieczeństwa, żeby wreszcie przestać pędzić na oślep trafiając na coraz głębsze doły z których nie miałam siły ani z czasem nie chciałam się wygrzebywać. Odeszłam. Tak po prostu, zostawiłam go, bez walki. W marcu poszedł na odwyk, żeby jak topowiedział-już więcej sie tak nie zdarzyło. W połowie stycznia wychodzi.
Bywało cięzko. Po tej sytuacji jakby minęła mi rozsądna Kasia a wróciła stara popieprzona emocjonalnie, psychicznie Rzynka. Nie ćpałam, ale nie potrafiłam sobie poradzić z tym, że nie zyje juz tylko dla siebie, tęskniłam za tamtym życiem, za spaniem kiedy chce, że mogłam robic co chciałam, że mogłam olać potrzeby i wymagania innych względem mnie, wrzeszczałam, rozwalałam rzeczy, krzywdziłam siebie a mały płakał wniebogłosy, co mnie jeszcze bardziej wściekało. Chciałam ćpać, wyjść i nie wrócic,rozumiałam kobiety, które zabijają swoje dzieci. Byłam wściekła. Ale nadszedł jakiś przełom. Gdzieś po 7 miesiącach jak już rozwaliłam w pokoju co się dało i uspokojona usiadła obok niego patrząc jak z tych ślicznych niebieskich oczu M lecą łzy, widząc jego bezradność zobaczyłam siebie. Wiele nocy- zanim przyjęłam postawe "pierdole was wszystkim, dam sobie rade sama"-sama tak płakałam z bezradności, chciałam żeby ktoś mnie przytulił, ukoił, otarł łzy, marzyłam o kochającej rodzinie. Nie było nikogo...
Teraz jestem spokojna, uczę się cierpliwości. Dąże do tego żeby się usamodzielnić. Nie chce byc taką matką jak moja. Kiedy Kacper się wścieka, ja jestem spokojma, śpiewam, robie głupie miny i ciągle myslę, że będzie gorzej dzięki czemu wiem, że musze się cieszyć, że teraz jest jak jest. Po tamtych burzach stopniowo się wyciszyłam. Już się nie wściekam. Częściej łapie mnie dół, ale kiedy przybiegnie do mnie się przytulić albo pochwalić, że coś ma czuję, że pomimo zmęczenia jestem szczęśliwa, że go mam, że dla niego chce się zmieniać, bo dzięki niemu żyje, bo dzięki niemu doceniłam to, czego nie doceniałam wcześniej trwając w swoich chorych przekonananiach i przede wszystkim, że w życiu pewna jest tylko śmierć, a cała reszta jest oparta na "być może" i nadzieji.
Znowu mam marzenia, pasje. Żyje! a nie tylko jestem.
W Nowym Roku życzę Wam dużo siły!
Komentarze
Wyświetlono: 1 - 3 z 3.
Kochana, wiele przeszłaś, ale jeesteś bardzo silną i dzielną kobietą, bo umiałaś się podnieść, otrząsnąć z przeszłości i iść dalej. gratuluje!! niewielu tak potrafi. Trzeba być dojrzałym, aby chcieć coś zmienić, przede wszystkim w sobie... Synek będzie z ciebie dumny!! Bądź dzielna kochana i nigdy sie nie poddawaj, bo masz dla kogo żyć!!!! ;))
jesteś bardzo silna i życzę powodzenia :)