A więc w niedzielę 26 leżac sobie z moim Wojciechem ;P poczułam, że coś ciepłego sie polało ze mnie. Nagle ze strachu zrobiło mi się goraco. Poszłam szybko do ubikacji. Na majtkach miałam dużą mokrą plamę, a gdy się wytarłam po siusianiu zobaczyłam na papierze różowy śluz. W domu nagle rozsiała się panika! Moja babcia miała dokładnie tak samo na kilka godzin przed porodem. Strasznie się zaczełam bać, usiadłam na łóżku i zaczęłam płakać. Wtedy największe wsparcie miałam u męża, który usiadł koło mnie, przytulił się i powiedział, żebym się nie martwiła, że będzie dobrze i jeszcze kilka naprawdę miłych słów. Po godzinie 15 pojechaliśmy do szpitala żeby sprawdzić czy to wody. Badał mnie jakiś stuknięty, niekompetentny lekarz, który powiedział najpierw:- 'ee u pani jeszcze wszystko zamkniete... a chociaż...'- czyli sam nie wiedział czy mam rozwarcie czy nie ;/ zrobił test na wody i powiedział:-'to CHYBA nie wody'- robiąc USG stwierdził, że mam mało wód. No to do cholery jasnej niech się zastanowi- pomyśłam sobie. Oczywiście nie zgodziłam się na pobyt w szpitalu. Po co miałam się meczyc w takim wypadku. Pojechałam do domu. Leżąc w łóżku czułam skurcze. Brzuch twardniał na jakieś 30 sek co jakieś 7 minut. Bolał, ale nie bardzo. Zadzwoniłam do swojej położnej. Powiedziała, że nie ma sensu czekać dłużej i zebym przyjechała do szpitala o 22. Będąc już na miejscu, zbadała mnie i kazała się przebrać. Potem wszyskie formalności itd. Razem z mężem poszliśmy na sale porodową. Było tam to okropne wysokie łożko, kołyska dla maluszka, szafeczki i radio. Połozna badała mnie, gniotła i przebiła pęcherz płodowy. Jakoś wtedy ok 23 miałam skurcze co 4 minuty. Miałam chodzić i w chwili skurczu trzymać się poreczy i kiwać. Włączylismy sobie radio. Własciwie co do tych 7 godzin za bardzo nie mam co opisywać, bo w kółko byłam badana, miałam masowaną szyjkę, skakałam na piłce itd... Dzięki Bogu mój kochany mąż był ze mną, bo inaczej pewnie nie jeden raz bym spadła z piłki. Masował mnie, podtrzymywał, głaskał, samrował usta, podawał wodę... ok 3 w nocy skacząc na piłce usłyszałam takie 'ałaaaa' z sali obok. Dziewczyna rodziła. Miała parte. Ale jej wtedy zazdrosciłam!. Ok 5 rano czy jakoś tak moja położna podała mi kroplówkę- oksytocyne. Lezałam na łóżku. Miedzy skurczami, a były co 3 minuty przysypiałam, potem mocno ściskałam poręcz łóżka. Tóż przez partymi zaczęłam wymiotowac, kręciło mi się w głowie. Dostałam tlen. Gdy tylko poczułam pierwsze bóle parte, położna pozwoliła mi przeć. Oczywiscie załatwiłam wszystkie mozliwe potrzeby fizjologiczne, za co bardzo przepraszałam :D Parłam , parłam, parłam, az w końcu się wku**iłam i spytałam gdzie ta cholerna główka!! A położna powiedziała żebym sobie sama zobaczyła. Kładąc rękę na swoim własnym prywatnym kroczu, poczułam coś miękkiego i kudłatego :):) super uczucie. No dobra więc parła parłam parłam i nagle jak się rozdarłam to na bank było mnie słychać na cały szpital... nacięła mnie... matko boska! nigdy w zyciu nie byłam tak spanikowana! Nagle odechciało mi się wszystkiego... katastrofa... ale mąż mnie zmobilizował. I w końcu poczułam takie mocne rozpieranie w kroczu i plum:) moja żaba lezała między moimi nogami :) położne mówiły do niej że jest leniwa bo płakać nie chciała od razu :) Tatuś przecią pępowinę i malutka już leżała na moim brzuchu... była (i jest) taka śliczniutka! Byłam taka podekscytowana, że szok. Majusie mi wzieli, mąż poszedł obdzwonić całą rodzinę. W sumie to moje parte trwały 35 minut. I zaczą sie koszmar- szycie. I znów się darłam i aż się spociłam z bólu bo nie dostałam żadnego znieczulenia. Jeszcze 3 dni przed porodem byłam u lekarza, który po usg stwierdził, że mała waży ok 2900, a gdy mi ją przynieśli okazało się, że ma 3590, w szoku byłam :):) po pół godziny mała ssała już pierś a po 2 godzinach byłyśmy na porodówce. Piękne to wszystko było. Dobra już nie zanudzam, chciałam jeszcze powiedzieć, że na drugi dzien po porodzie, gdy był obchód lekarka stwierdziła, ze trzeba szyc jeszcze raz bo szwy pusciły... dramat. Maja nie miała żółtaczki, dodatkowo miała badania na zatrucie wodami płodowymi,które też wyszły dobrze. Na sali wszystkie 4 babki miałyśmy iść do domu, ale wyszłam tylko ja i Maja, bo cała reszta dzieci miała żółtaczkę. No i jedna rada dla dziewczyn, które są jeszcze przed porodem. Nie słuchajcie tego jak ktoś Was straszy jakie to okropne. Ja się isłuchałam i byłam przygotowana na masakre,a nie było tak źle i szczeże to gdyby nie to nacinanie to mogłabym rodzić co rok, byle w dzień bo w nocy jest bardziej męczące. Ale tak właściwie to ja juz sama nie pamietam jak to bolało- bo gdy lezy koło mnie taki skarb... nic nie jest ważne :):)
Komentarze
Wyświetlono: 11 - 14 z 14.
Gratulacje Kochana,kolejna dzielna kobitka a ja czytajac Twoj opis...tak sie wzruszylam ze az mi lezki polecialy,ostatnio mam tak czesto ale to chyba oznaka tego ze i moj porod juz niedlugo a nie bedzie przy mnie mojego J...
Jeszcze raz gratulacje i duuuzo zdrowka :)