We wtorek zgodnie z zaświaczeniem od ordynatora pojawiliśmy sie o 7 w szpitalu na czczo na planowe cc. Jednak nie było tak jak sobie wyobrażałam, myślałam że maksymalnie do południa nasz syn już sie pojawi na świecie, jednak trafiłam na taki dzień z dużą ilością rodzących. W tym szpitalu ogólnie dużo dzieci się rodzi, ale czasem jest ich więcej niż zawsze. Planowych cc było 4, a zrobiono ogólem przez dobę 9 cesarek. To i tak podobno nie jest góra. Najpierw 4 godziny na izbie przyjęć, czekałam aby mnie wywołali, masakra z tym czekaniem, no ale jeszcze wtedy jako tako stresu nie czułam. Potem po rzyjęciu przeszłam do sali przedoperacyjnej, i tu juz zaczęłam sie stresować, w dodatku zaczęły mi się skurcze naturalne już takie porodowe, krzyżowe, strasznie bolało, a mogłam tylko czekać. Dostałam 3 kroplówki nawadniające, mąż czekała też na tej sali ze mną, ale stwierdziliśmy że jeszcze nigdy nie spędzilismy tyle czasu z telefonem w ręku jednego dnia. Oczywiście każdy co chwila dzwonił czy już, bo przecież o rana czekam i nic. Przez cały czas słyszeliśmy tylko że to już za chwile my, jednak ciągle inne dziewczyny szły przedemną, mimo że nawet przyszły po mnie i nie miały rozpoczętej akcji porodowej. W pewnej chwili już się popłakałam. Stres który przeżywałam wtedy był bardzo duży, myślałam że ta świadomość że będę miała cc planowaną mi pomoże, niż taka decyzja na szybko z zaskoczenia, ale było pod względem stresu gorzej. W końcu o godzinie bliżej 20:00 wywołali i mnie, cały dzień oczywiście bez jedzenia, ból głowy też doszedł, weszłam na salę operacyjną, te wszystkie procedury przed samym cc, ilośc ludzi na sali, i jeszcze czekanie na jednego lekarza powodowało że ze stresu aż spadło mi ciśnienie, jak podali lek i tlen było już lepiej.
Całego cc nie będę opisywać, bo to wiadomo, ale moment jak go wyjęli i słyszałam jego głos był wzruszający, za chwilę przyłożyli mi go do twarzy, pogłaskałam go , wtedy przestał płakać. Potem pojechał do taty razem z nim na górę na salę pooperacyjną. Ja wjechałam tam za jakieś pół godzinki. Od razu dali mi go do karmienia, mały nie miał problemu z ssaniem, było już po 21:00, karmiłam go do 22, a potem przez całą noc aż to 5:00 spał ładnie. Ja natomiast nie mogłam ani na sekundę usnąć z bólu (znieczulenie już schodziło po 2 godzinach częściowo więc czułam juz ból rany) i wrażenia. Nad ranem mogłam już wstać i chodzić, oczywiście wszelkie środki przeciwbólowe oprócz morfiny wykorzystałam, nie było łatwo ale dałam radę. W piątek już wyszliśmy do domku. Cieszę się że to już za mną, Maks bardzo się ucieszył że już sie braciszek urodził, pomaga, podaje coś jak go poproszę, ale nie do końca rozumie że może mu zrobic krzywdę, np opierając się o niego, albo skacze obok mnie, musze go pilnować. No cóż, pozdrawiamy już w czwórkę :)
Komentarze
Wyświetlono: 11 - 20 z 23.
Gratuluję :*
Gratulacje, jeszcze raz! :)
Śliczne zdjęcia :)
Gratulacje :)
Witaj Gabrysiu malutki. Serdeczne gtratulacje claej Rodziny:-*
Gratulacje kochana. Strasznie Cię tam wymęczyli. Tyle godzin czekania na cc masakra. Dużo zdórwka i szybkiego powrotu do normalnego funkcjonowania
Dziękuję, aanita92 dopiero w 4 dobie? to faktycznie strasznie długo, przecież to ważne odnośnie laktacji. Jak widać każdy szpital ma inne zasady. Jac coś to polecam szpital Świętej Rodziny w Warszawie na ul. Madalińskiego :)
Gratulacje,słodziutkie chłopaki :-)