Obudziłam się rano i nie mogłam mówić. Wczoraj mojej mamie wcisnęli w aptece jakieś homeopatyczne czary mary na gardło i efekt jest taki, że dziś jest jeszcze gorzej. Pokulałam się więc z samego rana do apteki po sprawdzone tabletki z szałwią i witaminą C - działają co prawda tylko doraźnie, ale dobre i to. Ten homeopatyczny syf nie działał wcale, za to kosztował dwa razy tyle. Przez to wszystko nawet pączka na śniadanie trudno mi było przełknąć. ;)
A co poza tym? Zamówiłam właśnie łóżeczko w zestawie. Co prawda nie ja to miałam zrobić, bo zobligowała się do tego rodzina A., ale ja jestem taką osobą, która niecierpi odwlekania wszystkiego na później. Poród tuż tuż, a ja bez łóżeczka. Więc się wkurzyłam i zamówiłam. A. się obraził, ale trudno. To ja bym sie martwiła gdzie dziecko położyć w razie czego, a nie on i jego rodzina. ;) Dziwi mnie, że niektórzy mają tak mało wyobraźni. ;) W przypadku zbliżającego się porodu słowa "później", "jutro" etc. są naprawdę mało wskazane. Napisałam mu, że jeśli jego rodzice nadal się poczuwają, to niech po prostu prześlą mi te kasę na konto i będziemy kwita. Ja wolę być biedniejsza o czterysta złotych (co prawda spłukałam się przy tym doszczętnie...), ale mieć pewność, że w razie czego będę miała gdzie Miszkę położyć spać.
A teraz Moje Drogie idę naprawiać telewizor, bo mi się rano zepsuł. Shit happens. Ciężki dzień dziś. ;)