8 lat temu zaszłam 1 raz w ciążę, jak ja się wtedy cieszyłam, byłam najszczęśliwszą osobą na świecie - zawsze chciałam mieć młodo dzieci a wiek 22 lata to wydaje się ok. Poszłam do lekarza a on zapisał mnie na odległy termin, bodajże byłabym wtedy w 13 tc, niestety w 44 dc doszło do brązowego plamienia a 2 dni później spore krwawienie. W następnym tygodniu kresek już nie było. Poszłam do lekarza prywatnie - stwierdził poronienie biochemiczne.
2 lata później znowu zobaczyłam 2 kreski i znowu się cieszyłam jak głupia. Nie wiedziałam w którym dokładnie tygodniu jestem bo z wyliczeń jak poszłam do lekarza wynikało że w 9 tc a on mi mówi że w 11. Po badaniu 2 dni później zaczęłam plamić, potem obfite krwawienie. Poszłam jeszcze raz do lekarza i usłyszałam tylko że to poronienie i już nic się nie da zrobić. Następnego dnia podle się czułam, pamiętam to jak dziś. Straszne bóle, skurcze, od rana wymiotowałam. Wieczorem zostałam zawieziona do szpitala i ok 21 godziny "urodziłam" zarodek. Nie wiem jakiego określenia użyć. Zostałam wtedy poddana łyżeczkowaniu.
Później długo nie mogłam zajść w ciążę. W 2007r wykryto u mnie wczesnego nieinwazyjnego raka szyjki macicy, w 2008r całkowicie byłam wyleczona. Lekarze twierdzili że mogę mieć dzieci i nie powinnam mieć z tym problemu. Ale i tak przez kilka lat nie było kresek, ani nie czułam ciąży, okres miałam regularnie.
W listopadzie 2011 roku znowu udało mi się zajść w ciążę. Tak się bałam i byłam zestresowana że nawet nic o tym nie powiedziałam mojemu partnerowi. Stwierdziłam że mu powiem jak już będę wiedziała że wszystko jest ok. Byłam u lekarza - widział zarodek, wszystko zaczynało się układać aż w 41 dc dostałam plamienia, i stara historia - bóle, krwawienie. Jak mój mężczyzna się dowiedział czym to jest spowodowane to mnie pocieszał, ale widziałam że jest zły że mu nic wcześniej nie powiedziałam.
W czerwcu 2012roku dokładnie 29 znowu poroniłam, to był równo 6 tc; 42 dc. Szefowa z pracy wiozła mnie do szpitala - to była środa. O ciąży dowiedziałam się w piątek poprzez badanie HCG. Testy mi nic nie pokazywały - zrobiłam ich chyba z pięć, a byłam niemal pewna że znowu mi się udało zajść. Badanie wykazało HCG 107, czyli jednak dobre odczucia miałam. Niestety kolejne poronienie biochemiczne.
Po raz kolejny zaszłam w ciążę we wrześniu 2012 roku. Nie sądziłam że tak szybko mi się uda, minęło 2,5 miesiąca od ostatniego poronienia. Nawet się nie staralismy - a tu proszę. 22 września powiedziałam mojemu partnerowi że czuję że zaszłam, ale to za wcześnie było na jakieś testy. 5 października miałam dostać okres, którego nie było. Caly czas czułam że jestem w ciąży. Testy nic nie wykazywały. Poszłam na badanie HCG i okazało się że moje przeczucie się sprawdziło, od razu zaczęłam brać luteine, która została mi po poprzedniej ciąży. Czułam od pierwszych dni po zapłodnieniu - do tej pory nie wiem jak to możliwe. Znalazłam dobrego lekarza - ordynatora szpitala który specjalizuje się w ciążach zagrożonych, poszłam do niego 2 dni później (był to czwartek). Jak usłaszał gdzie pracuję od razu dał mi zwolnienie do końca miesiąca:) W pracy mam dużo stresu a to też niekorzystnie wpływa na rozwój ciąży. Jest to pierwszy lekarz, który nie robił mi zwykłego badania tylko USG, bo stwierdził że zwykle badanie może wywołać poronienie nawykowe. Zdziwił się że nikt wcześniej nie zlecił mi badań na krzepliwość krwi ani nawet toksoplazmoze. Ale niestety w niedzielę zaczęłam plamić. W poniedziałek poszłam ponownie na badanie HCG i już widziałam że nie rośnie tak jak powinno. We wtorek zaczęłam krwawić z silnymi bólami. W środę HCG spadło juz o połowe. Ginekolog stwierdził że organizm się ładnie sam oczyścił.
Dużo płakałam, chociaż wiem że łzy w niczym nie pomagają. To było 5 poronienie. Psychika mocno ucierpiała.
Po poronieniu wkońcu zostały mi zlecone badania. Z wyników wyszło podejrzenie zespołu antyfosfolipidowego.
Z moim mężczyzną postanowiliśmy dalej się starać.
To jest moja historia - ale się rozpisałam :)
Często zadręczały mnie myśli - dlaczego niektórzy chcą i mają poważne
Teraz jestem w następnej ciąży. Jeszcze bardzo się stresuję ale narazie idzie wszystko do przodu. Staram się myśleć pozytywnie i wyrzucić z pamięci przykre wspomnienia. Neistety nie jest to łatwe, one ciągle powracają...
problemy a inni... Niedaleko mnie mieszka dziewczyna, patologia
totalna. Ma teraz chyba 20 lat i juz 2 dzieci (każde z innym) - jedno
4 lata drugie ok 5 miesięcy, których nie chciała. A my się tyle lat
staramy i nic. Ale może tak musi być.
Komentarze
Wyświetlono: 1 - 10 z 13.
Duzo musialas przejsc...moja kolezanka z pracy miala "poronienie nawykowe" dziecko urodzila po 6 latach malzenstwa, miala 32 lata. Trzymam kciuki tym razem sie uda!
Duzo tych niepowodzeń...:( wielki szacun za to ze sie nie poddałas i oby teraz wszystko było dobrze. Trzymam kciuki :)
A moja kumpela urodzila wlasnie wczoraj dlugo wyczekiwana córke , wczesniej tez 5 razy poroniła .
Trzymam kciuki:) Będzie dobrze:)
Ojejj :( starasznie..
Życzę Ci teraz całym sercem, abyś za 7 miesięcy tuliła w końcu swoje dzieciątko!
Właśnie, jak to jest, że niektórzy marzą o dzieciach i nie moga ich miec lub bardzo długo się o nie starają, a inni "mnorzą się na potegę", chociaż nawet tego nie chcą ? :(
Życzę Kochana , oby teraz wszystko było wporządku no i oczywiście szczęśliwego rozwiązania!! :)
Strasznie dużo przeszłaś, łzy lecą jak to się czyta. Los jest przeketny i to bardzo. Teraz masz całą 40-stkę babek które za Was trzymają kciuki i możesz liczyć na wsparcie. tym razem będzie dobrze :*