Jesteśmy krótko małżeństwem, chodziliśmy ze sobą też dość krótko. Babcię mojego można znam na tyle, że wiem, że do życia każdego chce się wtrącić, zawsze taka była. Każdy ją olewa, udaje, że słucha, przytaknie, a robi swoje. Ale ja tak nie potrafię! Mam ochotę ją zabić!!!
Byliśmy na weekend w domu rodzinnym mojego męża jeździmy tam do jego mamy, a babka mieszka po prostu z nią. Tak wyszło, że z mężem pokłóciliśmy się. Była okazja, pili z kolegami, chcieli wyjść, ja byłam zmęczona, mąż już dość wypił i chciałam zostać w domu, mojemu bardzo zależało, mogłam się w sumie zgodzić, ale pomińmy to. Poszedł na skargę do babki... Siedział gadał, mówię spoko, pogada sobie, przyjdzie pójdzie spać. Pokręcił się po domu i wyszedł... po prostu zabrał się i pojechał, z kolegami, którzy namawiali go na imprezę. ;/ Prosiłam, żeby wrócił, olał mnie, przepłakałam pół nocy. Czułam się winna, bo miał ważna okazję i mogłam w sumie z nim iść, zależało mu jak nigdy. Wrócił nad ranem, nie odzywaliśmy się chociaż widziałam, że było coś nie tak, ale było mu głupio i próbował ze mną gadać. Jest taki, że jak ktoś mu coś będzie wmawiał to coś sobie uroi i ciężko mu to później wybić z głowy. Ale dalej. Siedziałam w pokoju, wyszedł na chwilę do kuchni, (chwilę wcześniej się kłóciliśmy, możliwe, że było nas słychać) i słyszę, jak mu jego kochana babcia mówi, żeby nie dał z siebie robić pantoflarza i tak dalej... Ręce mi opadły, dotarło do mnie, że to ona poprzedniego dnia namówiła go, żeby sobie wyszedł (nigdy by tego nie zrobił sam z siebie, ale był już nieźle wstawiony)... ;/ Aż rozpłakałam się ze złości, zrobiło mi się tak przykro :(, nigdy nie lubiłam się z tą fałszywą, wścibską babą, ale teraz myślę przesadziłaś! ;/ Przemilczałam, nie chciałam dać jej satysfakcji. Pogodziłam się z mężem, poszliśmy razem gotować. Przylazła i jak zawsze chciała się wtrącić, niby coś pomóc, słyszała jak rozmawiamy, przybiegła zaraz z potrzebnymi nam rzeczami, to mówię jej stanowczo, ŻE NIE POTRZEBUJE POMOCY i dam sobie radę sama, rzuciła co tam miała w łapach na blat, dosyć głośno i poleciała do siebie... Wielka obraza, słyszałam jak ta wariatka dzwoni do kogoś i się zali, że ja jestem zła i nie dobra. Przylazła do nas później i opowiada mężowi, że się dawno ze starymi koleżankami nie widział, zaczęła sugerować mu, żeby odświeżył znajomości Z KOLEŻANKAMI właśnie... Opowiadała, jacy okropni są ludzie, którzy są "małomówni"? Hm, mnie więcej? Chodziło jej o mnie, co najlepsze, stałam koło niej! A ona nawija, że najlepsze to są dusze towarzystwa (podkreślę, że nie odzywam się w tym domu TYLKO do niej! praktycznie nie odzywam, bo mówię tylko jak już muszę, odpowiadam "tak","nie" itp). Nie lubię tej kobiety, bo jest fałszywa, każdemu wszystko wypomina i dupę obrabia dosłownie każdemu od swojej rodziny, po sąsiadów. Nie mam takich osób wśród swoich znajomych i nie zamierzam zmuszać się do kontaktów z nią! Nigdy jej tego nie powiedziałam w prost, bo po prostu uważam, że nie wypada, to kobieta koło 70 lat. Ale ona mnie dobija. Czasami jak tam zostawaliśmy i siedziałam sama to nie wychodziłam do niej w ogóle, przez cały dzień. To gadała na mnie, że dzika jestem i ludzi nie lubię, a ja po prostu lubię siedzieć sama, a nie lubię jej!!! Już nie wytrzymuję jej po prostu, nie umiem jakoś nie zwracać uwagi, gdy robi takie rzeczy. Nie raz słyszę jak na kogoś nadaje, a za chwile ta osoba jest jej ulubieńcem... Najpierw wpycha coś komuś na siłę, czy do jedzenia, czy cokolwiek, a później za plecami gada, że ktoś od niej bierze! Poza tym po tym co zrobiła w ten week postanowiłam ją zniszczyć (jakby to nie zabrzmiało). Poza tym wszystkim co napisałam wcześniej zaczęła gotować lepiej mojemu mężowi jak u nich jesteśmy, jak tam zostajemy, a ma do roboty to kanapeczki mu robi z rana, żeby biedny czasami nie głodował, wcześniej robiłam to ja, ale teraz już tylko czeka, żeby mu je wyręczyć!
Mnie nie lubi, bo nie chce z nią gadać, nie chce z nią ludzi obgadywać, nie chce jeść jej obiadków, w ogóle nic nie jem od niej, wszystko robię sobie sama, wściekła jest o to. Skarży na mnie mężowi, wariatka. A ja po prostu powiedziałam, że nie umie gotować i od niej jeść nie będę. Robi mi ciągle na złość, głupim gadaniem. Przylazła mi i opowiadała o byłych dziewczynach mojego męża, że ta taka fajna, a ta nie, a z tą to myślała, że będzie już zawsze, bo taka najlepsza była! Powtórzyłam mężowi, byłam ciekawa co on na to :) a on do mnie, że nie dziwi się, że ta by jej pasowała, bo jak ze sobą byli to z babką razem siedziała i ludzi obgadywały. Jest natrętna, ciekawska, wszędzie by mordę włożyła, żeby wszystko wiedzieć.
Co ja mam z nią zrobić? :( Wiem, że dużo tu napisałam, ale chciałabym, żeby to ktoś przeczytał. Nie zostawię tego tak, całe życie każdy jej pozwala na takie rzeczy i myśli, że może. Ale ja sobie nie pozwolę! Oj na pewno nie!!! Nie kosztem mojego małżeństwa. Jak nic nie wymyślę to jej chyba dosypie środki na przeczyszczenie do herbaty! Nie jestem wariatką, ale już nie mam innych pomysłów. Może macie podobny problem? Z wścibską babcią, teściową? Jak sobie radzicie? Pozwalacie sobie na wtrącanie do swoich spraw? Jest jeszcze mnóstwo innych rzeczy, o których nie chce mi się teraz pisać i wielu teraz nie pamiętam. Nie chodzi mi o ten jeden weekend...