Wczoraj byliśmy zmuszeni przetransportować młodego do dziadków (mąż tam a ja z powrotem), ze względu na to, że pokryły nam się godziny pracy a samochód się zepsuł. Było -17. Ubraliśmy ciepło, zawinęliśmy w koc, przykryliśmy narzutką, nasmarowalismy grubo kremem buźkę.
Gdybym nie była zmuszona to bym nie wyszła. Na krótkie spacery decyduję się do takiej temperatury, do jakiej spacer w ogóle będzie sprawiał przyjemność, ubieramy się ciepło i jak jest -5 to spokojnie idziemy. Jak jest -10 to mi samej nie chce się wychodzić, więc jest ewentualnie szybki spacer do babci (10minut) a taka sytuacja jak wczoraj to już jest ostateczność.