Moja 2 letnia corka nie chce juz siedziec w wozku I nie widze w tym nic dziwnego, bo zazwyczaj dzieci w jej wieku juz powoli sie odzwyczajaja. Problem jest taki, ze jak juz ja wyciogne z tego wozka na oczywiscie jej zyczenie, nie moge sobie poradzic zeby do niego wrocila kiedy sytuacja tego wymaga. Wczoraj np. znajdowalysmy sie w miejscu gdzie koniecznie musiala siedziec w wozku ( dokladnie autostrada I przejscie dla pieszych) Za raczke nie chce mi sie trzymac, nie chce sie sluchac I wrocic do wozka. Co sie dzieje dalej: strzela focha I przez kolejne minuty lezy na chodniku I wrzeszczy jakby ja ze skory obierali. Obiecalam sobie, ze nigdy wiecej nie dopuszcze do takiej sytuacji. a trauma mam jeszcze do dzisiaj. Nie wiem jak sie do tego spacerowania zabrac. a moze chodzic z nia wszedzie na smyczy. To tez w sumie jakies rozwiazanie. Doradzcie mi prosze. Bede wdzieczna za kazda rade ;-)
Odpowiedzi
Jak wychodzimy z domu, sama krzyczy brum i chce do wózka, dopóki są to wyjścia typu sklep, czy jakiś inne sprawy do pozałatwiania, to jest ok, bo siedzi i jak zaczyna się nudzić, to jej znajduję zajęcie... ale... jeśli idziemy na spacer tak rekreacyjnie i już ją w wózka wyjmę, to o mateńko klękajcie narody, masakra to mało powiedziane, nie dość, że nie nadążam za nią, to jak muszę ją już z powrotem wsadzić w wózek to wygląda to jak regularna walka uliczna. Niestety mieszkam w takiej okolicy, że z każdej strony, gdzie bym się nie ruszyła mam ruchliwe ulice, więc nie mam innego wyjścia jak ją w ten wózek jakoś zapakować. Czasem wygląda to tak, że wkładam, zapinam, a ona powrzeszczy i się uspokoi, a czasem tak ją czymś zajmę, że nawet się nie kapnie, a już siedzi w wózku. A może przekup córkę jakiś jedzonkiem, chrupkiem, piciem, zabawką, zacznij jej ględzić jak najęta o trawie, niebie itp., wiem, że to złe (przekupianie), ale jakoś trzeba sobie radzić, a innego wyjścia czasem nie widzę.
Jak wychodzimy z domu, sama krzyczy brum i chce do wózka, dopóki są to wyjścia typu sklep, czy jakiś inne sprawy do pozałatwiania, to jest ok, bo siedzi i jak zaczyna się nudzić, to jej znajduję zajęcie... ale... jeśli idziemy na spacer tak rekreacyjnie i już ją w wózka wyjmę, to o mateńko klękajcie narody, masakra to mało powiedziane, nie dość, że nie nadążam za nią, to jak muszę ją już z powrotem wsadzić w wózek to wygląda to jak regularna walka uliczna. Niestety mieszkam w takiej okolicy, że z każdej strony, gdzie bym się nie ruszyła mam ruchliwe ulice, więc nie mam innego wyjścia jak ją w ten wózek jakoś zapakować. Czasem wygląda to tak, że wkładam, zapinam, a ona powrzeszczy i się uspokoi, a czasem tak ją czymś zajmę, że nawet się nie kapnie, a już siedzi w wózku. A może przekup córkę jakiś jedzonkiem, chrupkiem, piciem, zabawką, zacznij jej ględzić jak najęta o trawie, niebie itp., wiem, że to złe (przekupianie), ale jakoś trzeba sobie radzić, a innego wyjścia czasem nie widzę.
Pocieszam się myślą, że jak moja córa będzie trochę większa to zacznie być bardziej grzeczna i spokojna i będzie się w końcu słuchać. ;)