Synek od noworodka jest takim dzikusem. Potrafił płakać na rękach u wszystkich tylko nie u mnie i domowników. Nie ma mowy, żeby się uspokoił u kogoś poza mną, chyba że krzywda, jaka się mu stała jest małego kalibru i nie ma mnie w zasięgu wzroku, to któreś z domowników wystarczy. W sytuacjach wyjściowych do kogoś kategorycznie zabraniam doskakiwać do niego zaraz na wejściu, sama go sobie rozbieram u siebie na kolanach, no i nauczyłam się przewijać go na stojąco, bo położyć się go nie da poza domem. Wrzeszczy, jakby go ze skóry obdzierali. No i wtedy jest ok, on się oswoi po czasie i obywa się bez ryku. No ale przecież lekarz, pielęgniarka muszą go zbadać. I ja wtedy na nic się nie zdam. Uspokoi się, dopiero, jak się z nim wyjdzie. Nawet przy ubieraniu się do wyjścia, jeszcze wrzeszczy. No i cała uwaga skupiona na nas. Synkowi nie da się jeszcze nic wytłumaczyć. Możecie coś doradzić?
Odpowiedzi
Tak więc nic nam nie pozostaje tylko przetrwac i przeczekac. Kiedyś na pewno się skończy, ale myślę, że nasze dzieci, to właśnie te, które jeszcze z zerówce płaczą za rodzicami.... obym się myliła ;)
Znam ten ból - dziecko kochane, nas boli, że tak ono się wiecznie męczy w tym małym zyciu, ale niewiele chyba da się zrobic :(