pieknie napisane...zwał jak zwał....w zyciu podobno nic nie dzieje sie bez przyczyny...zycze zachwytu w odkrywaniu swojej połowki na nowo....
Od zawsze mówiłam, że wierzę. Że nie wierzę w kościół, ale w Boga owszem. Chyba głównie dlatego, że tak zostałam wychowana i w mojej rodzinie nie wypada nie wierzyć. Ale nie do końca tak było... Owszem, głównie "wierzyłam" ale przychodziły dni, kiedy miałam wątpliwości. Chyba każdy tak ma (?), ale ja miałam tak często.
Macie czasem tak, że jesteście tak bardzo zmęczone, że nie możecie zasnąć? Ja tak miałam wczoraj. Męczyłam się pół nocy... Przez co miałam dużo czasu, aby pomyśleć.
Myślałam o całym swoim życiu, od wczesnego dzieciństwa. Nie było łatwe, było biedne. Ojca nigdy nie było a jak był to pił. Nie było przemocy w mojej rodzinie, ale był alkohol. Dużo alkoholu. Ojciec przychodził z pracy pijany i od razu szedł spać. Nie interesowało go nic. Nas było troje a mama stawała na rzęsach żebyśmy mieli co jeść. Często nie mieliśmy. I bardzo często martwiłam się razem z mamą. I tak było długo, praktycznie dotąd, aż nie poznałam mojego męża, ale o tym za chwilę.
Jako nastolatka byłam pełna wyobraźni, pewna siebie, wesoła, odważna. Wszędzie było mnie pełno, miałam calą masę znajomych a facetów okręcałam sobie wokół palca. Raniłam ich. Oj jak sobie przypomnę... Jak niejeden przychodził i płakał, że nie może beze mnie żyć a ja się śmiałam... Nie ma czym się chwalić. Podła ja... Jak to jeden określił "zimna suka". Byłam okropna. "Kochałam" ich, dopóki oni nie zakochali się we mnie. Jeśli to się działo od razu czar pryskał i ja się odkochiwałam... Przez co nałogowo łamałam serca.
Już jak poznałam mojego męża żartowałam, że jest karą właśnie za te złamane serca. Poprzedni chłopacy robili dla mnie wszystko, kochali na zabój, robili to, co JA chciałam. A mój mąż nie. Ustawił mnie jak chciał. Zakochałam się tak, że zrobiłabym dla niego wszystko. A on jest "zimnym draniem" ;) Nie potrafi okazywać uczuć, częściej jest podły niż miły i ogólnie chamidło takie z niego. Nic nie robi w domu. Mogłabym na niego narzekać godzinami... Ale przy tym tak strasznie go kocham...
Odkąd spotkałam właśnie jego, moje życie zmieniło się o 180 stopni. Pieniążków mi na nic nie brakuje, a w związku role się odwróciły... I po wielu przemyśleniach doszłam do wniosku, i chcę wierzyć w to, że to właśnie "Boska sprawiedliwość". Że to Bóg mi Go dał. Że to kara, bądź nagroda za wcześniejsze lata mojego życia. Nagroda za to, że tyle wycierpiałam w domu, kara za łamanie serc... I nie tylko, ale o tym już rozpisywać się nie będę.
Czy to nie dziwne, że uwierzyłam w Boga za sprawą "głupiego" faceta... Ale z drugiej strony chyba każdy powód by uwierzyć jest dobry... To tylko facet... albo aż facet...
Ślepo wpatrzona, zakochana na zabój, po tylu latach związku odkrywam Go na nowo...
Komentarze
Wyświetlono: 1 - 2 z 2.
hahaha mam tak samo, zaczełam wierzyć przez przypadki jakie miałam! prosiłam Boga o chłopaka, który będzie taki i taki i się taki znajdował... przedobrzyłam i mam co mam. Palec Boży, że nie doceniałam tego, że mi stawiał na drodze super facetów a ja ich nie doceniałam.