Odpowiedzi
jeśli mam doła z powodu jakiegoś problemu to skupiam się na rozwiązaniu go. przy okazji wypłakanie się na ramieniu przyjaciółki czy faceta też przynosi ulgę, choć dla mnie nie jest łatwe. bo ja przecież niby silna jestem i z wszystkim sobie radzę.
najgorsze są doły wywołane problemem, którego nie mogę rozwiązać. wtedy dyndam w zawieszeniu a nienawidzę tego stanu bezsilności. nie pomogą zakupy, nowa fryzura itd. bo w tle cały czas wisi problem. pogaduchy niby pomogą na chwilę, ale problemu nie rozwiażą. wtedy po prostu jakoś wegetuję, warczę, prawie gryzę. i jestem cholernie zmęczona rozpaczliwym poszukiwaniem rozwiązania. czekam, aż czas przyniesie zmianę. czasem staram się spojrzeć na problem z innej strony, uwierzyć, że to przejściowe, że wkrótce minie (i mija).
jeśli dół jest wywołany utratą czegoś/kogoś, to banał, ale czas leczy rany. przytępia uczucia, zmienia perspektywę, uczy dystansu, oswaja ze zmianą...
na pewno jestem szczęśliwsza, odkąd zaczęłam odrózniać problemy realne od tych, które sama sobie stwarzałam. chyba po to, by mieć wiecznie coś do roboty, do rozwiązywania i do dołowania się.
czasem trudniej być szczęśliwą, niż smutną.
A tak generalnie to jak mnie cos trapi to wybuchne na 5 minut, a potem schodzi wybuchowe powietrze i szukam rozwiazania. Nie cierpie uzalania sie nad soba, ani innych ludzi tym bardziej wlasnego.Szkoda na to czasu, skupiam sie na tym dobrym, nie chce na starosc robic bilansu, w ktorym wyjdzie, ze wiecej sie nadasalam niz nacieszylam ;)
Trza przestawic myslenie :)