O jezu.! Ale mnie przestraszyłaś. ; / Tak Ci współczuję, nawet nie wiem co napisac czy powiedziec. Biedna mama i mały a o babci juz nie wspomnę. brr.Trzymajcie się.
o 18.30, jak ledwo dojechałam do pracy, dzwoni do mnie mama. zwykle nie odbieram, jak pracuję, ale tym razem odebrałam. nie że jakieś metafizyczne przeczucie miałam, tak odruchowo. mama na tyle, ile mogła, spokojnie powiedziała, zebym wracała szybko do domu, bo babcia przyszła do niej zapłakana, że coś się małemu stało. milion myśli na sekundę w ciągu 5 minut jazdy samochodem. przeróżne scenariusze ucinane szybko, zanim tworzyły się z tego epopeje. rozpaczliwe pragnienie, zeby to nie było nic poważnego, a z drugiej strony przeraźliwy lęk, ze jednak musiało być poważnie, jeśli babcia do mamy (2 klatki dalej) poszła bez Marcina. wpadłam do domu, ryk Bączka jakby go ze skóry obdzierali (uf. żyje). oparzył się. no tak. pamiętam, ze jak wychodziłam z domu widziałam, ze babcia nastawia wodę na herbatę. oparzona prawa strona - szyja, ramię, część klatki piersiowej. płacz i rozpaczliwe Mamma! Mamma! wyciaga rączki, by go przytulić, a ja go zimną wodą traktuję. cholerny dylemat - zaspokoić jego pragnienie bliskości, koić lęk, czy ratowąc skórę, uśmierzać fizyczny ból.
jedziemy na pogotowie. lekarz ledwo rzucił okiem, pielęgniarka odkaziła, posmarowała maścią i założyła opatrunek. kazali iść na pediatrię po zastrzyk przeciwbólowy. pierdolony ordynator jak nas zobaczył, to powiedział, ze po co tu przyszliśmy, oni tu takich zastrzyków nie mają, mają na izbie. więc znów na izbę, tam pierwszy lekarz zaczął klnąć ile wlezie, pielęgniarki zdezorientowane, w końcu podały mu paracetamol w czopku. skierowanie do innego szpitala (30 minut drogi). jedziemy karetką, nawet nie próbowaliśmy Bączka kłaść, bo wczepił się we mnie jak małpka. zasnął przy dźwiękach syreny. telefony. do M. czy może przyjechać do mnie do domu, zabrać jakieś niezbędne rzeczy i pojechać moim autem do szpitala. bo nie wiedziałam, czy tam zostaniemy, czy nie, a jak nie, to nie miałąbym jak wrócić.
w szpitalu byliśmy o 19.30. dupa. jakieś dziecko jest operowane i trzeba czekać. po 1,5 h mały dostał tramal w zastrzyku. trochę spał. przyjechał M. czekamy. mały się rozkręca, zaczyna bić sobie brawo. dostaje wykład na temat tego, dlaczego go boli. ze jak jest gorące, to kurwa jest gorące. a ten sobie bije brawo... nie mam nic do jedzenia dla niego. wyskakuję do nocnego sklepu. ciężko kupić w takim sklepie cokolwiek dla dziecka z azs. wracam. dalej czekamy. mały dobiera się do bandaża. w naszym szpitalu dostałam tą maść i co chwila mu te nabrzmiałe wodą bąble smaruję. pielęgniarki dosyć miłe, ale rozkładają bezradnie ręce, trzeba czekać. no to kurwa czekam, chociaż już myślałam, ze zaraz zabiorę dziecko i szybciej dojadę na oparzeniówkę do Siemianowic Śl. w końcu o 23.30 przyszedł chirurg dziecięcy. obejrzał, stwierdził, że idziemy do domu. że obejdzie się bez leczenia szpitalnego, wystarczą zmiany opatrunku w przychodni. założyła pielęgniarka nowy opatrunek, przy zawodzeniu Marcina. o północy wracaliśmy do domu.
teraz mały śpi. a ja jestem przerażona, jak będzie wyglądał jutrzejszy dzień, jak zacznie go to wszystko znowu boleć.
rozrywa mnie swiadomość, że został sam w łóżeczku, jak babcia szła po mamę. sam ze swoim bólem. bo babcia była chyba w takim szoku, ze nie pomyślała, bo do mamy zadzwonić.
jestem zła na babcię. nie za to, zę nie upilnowała, tylko za to, że jak kiedyś się mały oparzył, widziała, ze pierwsza rzecz to ściągnięcie ubrania i pod wodę. a ona mu ubrań nie ściągnęła.
babcia jest w totalnej rozsypce, więc jeszcze jutro będę musiała znosić jej panikowanie. wzięła jakieś prochy na uspokojenie, ale boje się, ze nie da sobie z tym rady.
zła jestem przekurewnie na nasz szpital. na absurd jechania na sygnale po to, by potem czekać 4 h aż dziecko obejrzy lekarz, bo w moim szpitalu nie wiem, co za lekarze pracują, ze nie mogli stwierdzić, ze wystarczy ambulatoryjne leczenie.
zła na system, bo to nie wina lekarzy w drugim szpitalu, że jest ich mało i jak operują, to wtedy można spokojnie zdychać na korytarzu.
uf. musiałam z siebie wypluć.
Komentarze
Wyświetlono: 1 - 10 z 16.
O Boże emka wisi nad Wami jakieś szpitalne fatum chyba
Biedny Bączek
Trzymajcie się,jestem z Wami
Oby szybko się zagoiło!
emka tak mi przykro...
mam nadzieje że rany szybko się wygoją i Bączek szybko zapomni o swoim bólu :(
kurde nie wiem jak bym się zachowała z tą babcią, z jednej strony człowiek taki wkurwiony, z drugiej ciężko jej coś powiedzieć bo kompletnie się rozsypie ;/
Jako dziecko wylałam na siebie talerz rosołu , na całe szczęście wszystko się ładnie zagoiło. U bączka będzie też napewno wszystko ładnie wyglądać . No niestety musimy sie pogodzić że przy takich maluchach to wszyscy muszą mieć oczy na około głowy !!!! Dziwie sie tylko ze babcia nie ściągła tych ubrań i nie dała pod zimną wodę - ale w szoku to człowiek nie wiem sam jak się nazywa . Życzę zdrówka dla Bączka
nasz Bączek kochany :((((
marne pocieszenie ale dzięki Bogu że nie stało się coś gorszego.
biadactwo!
oby szybko wydobrzał
Boże aż się poplakałam, zdrówka dla Marcinka, żeby wszystko jak najszybciej wróciło do normy.
Najgorsze jest jak coś się stanie pod naszą nieobecność yhhh, ja chyba bym się wściekła....
Jej, bardzo mi przykro że znowu Marcinek cierpi :(:(:(
Oby wszystko się pięknie zagoiło!
Ściskam!!!
dzięki za wsparcie, dziewczyny. od razu mi się ang3la przypomniała, jak jej mały też się poparzył jak pierwszy dzień do pracy poszła.
mały spał do 9.00. na razie jest ok.
dowiedziałam się, że wyglądało to tak, ze babcia zalała wrzątkiem herbatę i odwróciła się, żeby odstawić czajnik, któy stał dosłownie metr dalej. małego nie było w kuchni. nagle podleciał i chwycił za krawędź szklanki wylewając na siebie... i tak miał szczęście, że nie poleciało mu to na twarz, bo pewnie odchylał główkę żeby dojrzeć i sięgnąć z blatu...
babcia na krawędzi płaczu. co mnie wkurwia, bo płacz tu już nic nie pomoże. i co chwila muszę ją upominać, jak ma małego trzymać, gdzie nie dotykać. ehh.
może powiecie że jestem jebnięta... ale ja Sarę szybko nauczyłam że w kubku nigdy nie ma nic dla niej (zimne napoje tylko w szklankach wysokich pijemy, a gorące zawsze w kubku) Interesowała się kubkami bardzo bardzo i po 20x mówienia nie ruszaj bo tam nic dla Ciebie niema i że gorące i że będzie bolało... nie skutkowało pchała łapy- pewnego dnia specjalnie poczekałam z gorącą herbatą i jak chciała złapać za kubek to wsadziłam jej dosłownie 3 palce do tej (nie wrzątek, ale solidnie ciepła) rozpłakała się, popłakała z 30 sekund i nigdy więcej nie widziałam żeby łapała za kubek, nawet pusty.
trzymam kciuki za małego, żeby nie bolało i żeby blizn nie zostało :( biedaczek napewno cierpi bardzo- Ty zresztą pewnie razem z nim cierpisz... jak to mama. trzymajcie się :*
filka, ale właśnie Marcin wie, co to oznacza gorące... bo od dawna dawałam mu dotknąć paluszkami gorącego kubka, raz się oparzył jak dotknął kuchenki. jak się mu mówi, ze gorące, to on kuma i nie dotyka. nawet podpuszczam go: "chcesz sprawdzić jakie gorące?" mówi że nie i ucieka. ale teraz on ma jobla na punkcie wkładania łyżeczek do kubków i udawania że pije. więc jak tylko zobaczy gdzieś jakiś płyn to leci jak popaprany. pewnie gdyby to było na ławie i by dotknął, to poczułby od razu. a że stała szklanka na blacie w kuchni, to jak do niej sięgnął to od razu przewrócił...