Fanta pięknie napisane :*** oh jak ja Cię lubie!!!
Pogrzeb, żałoba, depresja mamy, wyjazd męża na kilka miesiecy, cholerne upały. Tak upłynęła moja ciąża. Ciąża przepłakana. Nie było wspólnego chodzenia na usg, nie było pomocy w tachaniu zakupów, kompletowaniu wyprawki. Byłam sama. Ze swoją ciążą. Kiedy znajomi spędzali kolejne świetne lato na imprezach, wyjazdach, ja tkwilam w domu, pocieszając mamę. Sama byłam też na porodówce, bo mąz nie dojechał. Zobaczył naszego synka dopiero tydzień po jego urodzeniu. Nigdy wcześniej nie czyułam sie tak samotna. Minęły już prawie 2 lata a ja nadal nei mogę mu tego wybaczyć. i chyba nigdy nie wybaczę...
Trafiłam na porodówke dzień przed terminem. Nie będe pisala jakim koszmarem jest poród. Dla mnei był, pod kazdym względem- fizycznym, psychicznym...czułam że umieram. Był taki moment keidy stwierdziłam, że to koniec, juz po mnie. Chwile póxniej urodził się mój syn, nasz syn.
Był taki ciepły. To chyba najbardziej zapadło mi w pamięc, to jego ciepło. Malutki, pomarszczony. Chyba nie poczułam miłosci. Poczułam dumę, dumę z siebie. jeszcze chwilę temu umieralam, aż tu nagle mogłam przenosić góry. Pdczas porodu dostalam krwotoku. Lekarz sie zdzwiil, żez taką morfologia jeszcze mogę stać na walsnych nogach. Na moją propozycję, że wypadloby mi podac krew, stwierdził, że we krwi sa alergeny, wirusy, w tym nawet HIV się może zdarzyć. Wypisałam się stamtąd na żądanie.
Wróciliśmy do domu. Sami. Mama przez kilak dni mi pomagała. Pierwszy dzień prawie cały przespałam. Byłam wykończona, szumiało mi w uszach, kręciło w głwie, czułam w głwoie bicie własnego serca. Anemia. Mąz dzwonił tysiąc razy dziennie, ale co z tego skoro go nie było?! Dobra, ale miało być o happyendzie. To co poczułam do synka kiedy tylko się urodzil nie bylo miłoscią. To było raczej jakieś zaskoczenie, że teraz jest ze mną ktoś, kto mnie potrzebuje tak samojak powietrza. Z dnia na dzień kochałam jednak to dziecko coraz bardziej. Momentami do szaleństwa. Mogłam patzreć na niego godzinami...tak kocham go do dziś i kochac będe zawsze.
Moi przyjaciele, którzy nigdy nie pałali specjalną sympatią do dzieci, stwierzdili nawet, że mi odbiło. Być może. Wtedy chyba po raz pierwszy miałam serdecznie w dupie co kto o mnie myśli. Wbrew temu co sadzilam kiedyś, dziecko podnisoło moją samoocenę. Stałam się dorosła i niezwykle pewna siebie.Jakkolwiek banalnie to zabrzmi wraz z wielką miłoscią do dziecka, przyszła też wielka miłośc do samej siebie.
Na zdjęciu my- ja i mój synek
Komentarze
Wyświetlono: 11 - 17 z 17.
heh a mi kopara opadła z takim hukiem że popękała podłoga...
milo sie czytalo,szczegolnie koncowke... to naprawde wspaniale jak te male dzieciatka sprawiaja ze tracimy dla nich glowy i otwieramy serca tak mocno :-) pozdrawiam
Gratuluję Ci synka :) i tej wytrwałości , zaparcia oraz tego,że się nie poddałaś :)
Fantasmagoria... dziewczyno, niesamowicie mnie wzruszyłaś...
Nie mogę powiedzieć, że Cię rozumiem i doskonale wiem co czułaś, bo to, o czym piszesz jest mi kompletnie obce. Ja miałam dokładnie odwrotnie, chciałam mieć dziecko, choć nie byłam pewna czy to już. Na początku się przestraszyłam czy dam radę, czy to na pewno dobry moment, czy jestem już gotowa na rewolucję w naszym życiu itp. choć tak samo jak Ty - o czym pisałaś w swoim poprzednim wpisie - miałam cudownego faceta, z którym wiedziałam, że chcę iść przez życie, własne mieszkanie, stałą pracę i 27 lat :) Jednak dla mnie ciąża była właśnie tym pięknym czasem. Dziś wiem, że to był najlepszy moment na dziecko, że lepszego scenariusza bym nie napisała.
Tak więc nie wiem co czułaś, ale wierzę, że nie było Ci łatwo. Dałaś jednak radę, choć zdana byłaś głównie na siebie. Dzielna z Ciebie kobieta. Podziwiam Cię za to, że miałaś odwagę o tym napisać i cenię za szczerość.
P.S. Jak widać nic w życiu nie zdarza się bez powodu... :)
ja mało kiedy czytam wpisy do końca,a ten mnie naprawde wciągnął..i wzruszył
jak czytam twoj wpis to tak jakbym widziala moja ciezka ciaze ; klutnia z rodzicami, zatruwanie mojego zycia przez nich,choroba mojej babci (trwala 7 tyg)ktora byla calym moim swiatem i jej powolna smierc najwiekszy szok jaki mnie spotkal ciagle lzy placz nerwy :(:( ale bog mi to wynagrodzil bo mam wspaniala corke;)