tak jak w tytule...wiec tak" w czwartek rano o 8.00 zgodnie z zaleceniem lekarki stawiłam sie z moim M. na oddział połozniczy.Mielismy porod rodzinny i moj kochany był ze mna przez cały czas. Po przebraniu sie w koszule poszlismy na sale, bardzo kameralna, tylko dla nas. Zapowiadało sie wszystko naprawde fajnie.Oczywiscie pierwsze było załatwienie formalnosci, odpowiadanie na glupie pytania pielegniarki, potem ktg, które nie wykazało zadnych skurczy i sprawdzanie wód płodowych. Wszystko było wporzadku, wody czysciutkie, łozysko dobre. Potem przyszła moja gin i podała czopek na wywołanie. Musiałam lezec w łózku żeby dobrze sie wchłonął i czekać na skurcze. Gin powiedziała też że po tym czopku poród odbywa się szybko, od 4-8 godzin, ale może też nie zadziałać. Dodała, że wadą tego rodzaju wywołania jest to, że skurcze są częstsze i bardziej bolesne. Pomyślałam, a co mi tam - pomęcze się i szybko urodzę..hmmm. Po 3 godzinach około 12.00 rozpoczęly sie niewielkie skurcze jak na okres tylko trochę silniejsze. Myślę sobie, fajnie jak to tak ma boleć to spoko, dam rade! Ale mineła 1, 2, 3,4 godzina bóli a ja już ledwo dawałam rade.. jednak skupiałam się na oddychaniu, bo troche lepiej mi było jak oddychałam. Mój M. tak dziwnie się na mnie patrzył, pytał się co chwilę czy naprawde tak to boli? chyba nie wierzył..położna przychodziłą co chwilkę i pytała się jak się rozwija wszystko, czy boli - ja jej mówie ze jak cholera i się uśmiecham, a ona taki tekst: " eeee na pewno nie boli bo jeszcze pani sie do mnie uśmiecha.." zdębiałam normalnie. Myślę sobie jak to może jeszcze bardziej boleć? nie wytrzymam! co godzinę chodziłąm na badanie, mierzyli mi rozwarcie, a tu 2 cm, 3 cm...przez 2 godziny sie zrobilo! załąmałam się już bo miało być tak szybko! Siedziałam pod prysznicem i naprawde uśmierzało to ból, chodziłam, robiłam dziwne ćwiczenia jakie mi pokazała położna. Około 16.00 jak juz moj próg bolu sięgał naprawde wysoko nagle coś jakby pękło mi w macicy, taki strzał! i wtedy wstałam z łózka i chlus! wody odeszły, a mnie rzuciło na kolana..nie potarfiłam wstać, taki ból..Moj M. podnosił mnie za każdym razem jak padałam, to był tak niesamowity ból, Boże jak sobie przypomne:( jakby mi wbijali noz w brzuch i plecy. Jęczałąm przeokropnie, nie mogłam się powstzrymać, było mi już wszystko jedno, czy mnie ktoś słyszy czy nie. Była jeszcze obok jednak dziewczyna, która też krzyczała. O 19.00 przyszła nowa położna na zmiane. Wyglądałą niesympatycznie, ale porozmawiała ze mną (ja oczywiście nic nie mówiłam tylko krzyczałam) kazała zapalić tylko lampkę, włączyć spokojną muzykę i się relaksować.. ale jak tu sie relaksowac! dała mojemu M. oliwkę i kazała smarować mi plecy. Szczerze mówiąc nic to nie dawało, no może troszkę. W międzyczasie chodziłam na sale porodową i mierzyli mi rozwarcie, bardzo powoli postępowało. Aha, zapomniałam dodać że skurcze od początku były co 2, 3 minuty.Nie miałam nawet chwili zeby odetchnąć! to było najgorsze, ciagły bol przez tyle godzin! Około 22 położna zaprowadziła mnie na poródówkę bo rozwarcie było już na 7 cm. Wtedy dostałąm boli partych i co najgorsze, nie moglam przeć! meczyłąm się tak 1,5 godziny. Parcie szło a ja ze wszystkich sił gasiłam świeczkę.Ten moment porodu był okropny, tak już chciałam przec. O 23.30 rozwarcie juz na 10 cm i w koncu mogłam przec. Darłam sie wniebogłosy, rozrywało mnie na pól, wymiotowałam. po pol godziny akcja dalej stała w miejscu, położna co chwile zmieniała mi pozycję, to parłam na stojąco, to na kucaka, na czworaka. Stałam tak przed łózkiem porodowym, krew się ze mnie lała - jakiś horror! Moj M. ciągle był przy mnie, dzisiaj mówi ze był w cieżkim szoku, ze tak wyglada poród, ze kobiety tak się męczą! Spisął się na medal, wydzierał mnie z krwi, podłogę, widocznie nie mógl na to patrzec..dodawał mi tyle sił, że nie wyobrażam sobie, gdybym miała tam być sama bez niego. Za jakieś pol godziny parcia mój synek zaczal powoli wychodzic. Ale to trwało dla mnie cała wieczność! wszyscy dopingowali mnie polozna nawet kladła sie na podłogę jak oparta byłam na kolanach i zagladala czy idzie cos do przodu. Przyszedł lekarz, bo zadzwoniły po niego. Pogrzebał mi w kroczu kilka razy w czasie skurczu a ja miałąm wrazenie jakby wydzierał ze mnie dziecko! i myslalam ze to juz a glowka jeszcze w tyle. Wkoncu po któryms parciu polozna mowi do mnie zebym wziela palca i sprawdziła, czy czy czuje włoski, Boze! poczułam! dostałam takiego powera ze szok! wtedy to juz oczy strzelały ze mnie, dostałam z wysiłku rozstępów kolo pepka a całą ciąze tak dbałam i nie mialam ani jednego:( a o hemoroidach juz nie wspomne. Akcja staneła. Parłam i parłam i nagle opadłam z sił. Każdy kolejny skurcz robił się coraz słabszy i nie dawałam rady przec. Wkoncu lekarz podszedł do mnie i mówi, że robią cięcie bo nic z tego nie będzie. Zgodziłąm się bez wahania, podpisalam zgode i zawiezli mnie na sale operacyjną. Jeszcze tam parłam jak leżałam, to było straszne. Kiedy wbili mi sie w kregosłup poczułam taki błogostan, jakbym umierała. Mój M. niestety nie mógł być przy mnie, czekał przed salą. Przez cały czas płakałam jak nienormalna, nie mogli mnie uspokoić, mówiłam ze nie dałam rady urodzic własnego dziecka, ze jestem beznadziejna itd. A jak usłyszałam płacz mojego kochanego Witusia dostałam histerii, cieszyłąm sie jak głupia ze juz jest po wszystkim. Zaraz wzięli małego i pierwsze co dali Go mojemu M. Płakał ponoc z wrazenia, jak mnie wywiezli z sali zobaczyłam ich razem i tego obrazu nigdy nie zapomne. Trzymał malutkiego tak mocno w swoich ramionach i płakał..był przy mierzeniu, wazeniu i badaniu . Kiedy byłam juz na sali przynieśli mi Witusia i przystawili gołego do moich piersi. Mały przyssał się do nich jak mały ssaczek i już od tej pory nie chce opuścic swoich cycusiów:) dzis już trochę inaczej na to patrze, ale prawda jest, że nigdy już nie zdecyduje sie na poród naturalny. Okazało się ze malutki mój waży 3500 i ma 55 cm. Był dośc duzy jak na mnie, a poza tym zaklinował sie biedaczek i dlatego nie mogl wyjsc. Jak pomyślę ze mogło mu sie cos stac to odrazu placze. Tak mocno Go kocham, nigdy nie myślałam ze to jest tak silna i bezwarunkowa miłość. I gdybym miała jeszcze raz to przechodzić wszystko dla mojego Synka NIE ZAWAHAŁABYM SIE ANI CHWILKĘ. Oczywiście nie obeszło się bez problemów z karmieniem i scysjami z połoznymi, które były najmądrzejsze na świecie a ja zła matką która nie potarfi przystawić do piersi Synka. Brodawki mi popękały, ja w krwi, mały buzia w krwi jak wampirek.. a ja w tym wszystkim bezsilna. Ale przetrwałam jakos i do dzisiaj karmie małego cyckiem i jestem z siebie dumna, ze się nie poddałam, choc nawał pokarmu miałam i dałam rade. Ale sie rozpisałam, dziękuje dziewczynki za każda gratulację, jesteście kochane! trzymam kciuki za poród kazdej następnej mamusi i prosze nie sugerujcie sie moim wpisem, ze porod naturalny to tragedia. Są kobiety które rodziły w 15 minut przede mna, więc to zależy....sama juz nie wiem od czego to zalezy:(
Komentarze
Wyświetlono: 1 - 10 z 21.
Bardzo się wzruszyłam Twoim opisem porodu. Aż łezka mi popłynęła... Ja miałam identycznie. 17h próbowałam urodzić naturalnie i nic z tego nie wyszło. Nie miałam znieczulenia. Bóle parte trwały 2h, również główka była już blisko a ja opadłam z sił. Wiem Kochana jak bardzo cierpiałaś. Ból jest nie do opisania. I ten moment kiedy dostaje się zastrzyk przed cc - BEZCENNY. Jedna z najlepszych chwil w życiu oprócz urodzenia synka to właśnie ten zastrzyk przed cc.Można powiedzieć że mamy dwa porody na raz za sobą.
Gratuluję serdecznie syna.
właśnie miałam pisać że miałaś DWA w JEDNYM :)
Nic się nie liczy, zadne wspomnienie bólu i cierpienia w porównaniu do tego, co masz dziś, nie prawda?
Dałaś z siebie wszystko! To najważniejsze!
Moja córcia też nie była duża bo 3450 i 57cm ale rozerwało mnie nieźle no i też dostałam rozstępów po porodzie;)
Ale każdy cud narodzin jest pięnym przezyciem dla obojga kochających się ludzi. Jeszcze sztuką jest zawsze umieć sobie o tym przypomnieć ile taka kobieta znosi i cierpi, ile mężczyzna pomaga kobiecie przy porodzie itd:) Bo tu nie tylko rola skupia się na kobiecie, a poźniej dziecku. Tata też jest bardzo ważny. Podczas porodu powstaje pewna więź.
Ja też nie wyobrażam sobie nastęnego porodu sama na sali.
Pozdrawiam i Zdrowia przesyłam!
Gratuluję wytrwałości :) opisałas to tak realistycznie że aż mnie się łezka zakręciła :) miałaś bardzo ciężki pród...ale wszystko wynagrodzone zostało =]
Pozdrawiam i niech sie synek zdrowo chowa ;0)