Na samym początku mojego wpisu chciałabym napisać, że jeżeli masz słabe nerwy to może lepiej nie czytaj....
7 październik
Wieczorny obchód. Lekarz zadał pytanie jak się czuje. Czułam się okej ale jakoś inaczej, brzuch mi się często napinał. Chciałam aby podłączyli mi ktg ale był dziwny lekarz który stwierdził, że pewnie za bardzo tragizuje i olał sprawę. Może to i dobrze... Jakoś usnęłam.
8 październik
Wstałam rano około 7. Brzuch się napinał ale jakoś nie zwracałam uwagi na to czy regularnie czy nie. Oczywiście obchód i potem śniadanie. O 10 podłączyli mnie pod ktg co było codziennym rytuałem. Patrzę skurcz 127 na monitorze pokazuje, oho coś nie pasuje. Zegarek w ruch. Po chwili okazało się, że co 3 minuty. Ja oczywiście w wielkim szoku bo nie pomyślałam, że to może być to. Decyzja PANIĄ ZAPRASZAMY NA PORODÓWKĘ. Więc torba pod ramie, telefon do mojego i do taty i lecimy. Położna Maria, cudowna kobieta. Podłączyła pod ktg aby miała zapis i sporządziła wszystkie potrzebne dokumenty. Na porodówkę przyjęli mnie o 10:45. Potem piłka, spacery. Bóle niestety z krzyża. Po godzinie przeistoczyły się w bóle z brzucha. Rozwarcie na 2-3 centymetry. O 15 przyjechał mój - poród rodzinny. W sumie miał wyjść kiedy by nie wytrzymał ale dał radę ale o tym później. Skurcze były cały czas takie same. Potem zadzwoniła do mnie moja szefowa (jest wyjątkową kobietą bo ona mnie z moim w pracy zeswatała :P). Rozmawiałyśmy a ona "wiesz jak Ci wody odejdą to już ruszy, zobaczysz". Rozmawiałam siedząc na piłce, kiedy się rozłączyłyśmy postanowiłam wstać rozchodzić ból bo pomagało. Wstaje i czuje że sikam? O kuźwa nie sikam, to wody! Mój biegnie po położną, kładą mnie na łóżko i pod ktg - była to 17:45. I zaczął się hardkor jednym słowem. O 17:55 zaczęły odchodzić zielone wody. Coraz wiecej wód odeszło. Wcześniej skurcze te na 127 były znośne ale po odejściu wód skurcze na 50 wywoływały u mnie krzyki. Przyszła nowa położna - nowa zmiana. Kolejna cud kobieta. Zbadała mnie po czym okazało się, że rozwarcie w miejscu. Podejrzewali, że miałam nadżerke ale ja nic takiego nie miałam. Mówiła, że w życiu nie widziała takiej upartej i twardej szyjki. Skurcze były bardzo bolesne, używałam naprzemiennie wulgaryzmów i krzyczałam do Jezusa i Boga. Mój trzymał mnie cały czas za rękę, w pewnym momencie biłam go. Położna też poczuła moje paznokcie. Mówiła do mnie Izuniu, kochanie, córeczko. Jednak w pewnym momencie skurcze tak mnie zmęczyły, ruchy małego kiey odeszły wody też były bardzo bolesne. Odleciałam, mdlałam między skurczami, gorzej oddychałam, dawali zastrzyki znieczulające - nie pomogły. O 19:50 małemu zaczęło zanikać tętno, bałam się. Ręce mi zdrętwiały, odleciałam. Pamiętam krzyki położnej "Oddychaj głęboko, pępek wysoko, nie myśl o sobie, myśl o dziecku!". Resztkami sił próbowałam oddychać kiedy przyleciało dużo osób i przełożyło mnie na drugie łóżko. Decyzja SZYBKO, MUSIMY RATOWAĆ DZIECKO! Wywozili mnie z sali, pamiętam, że krzyknęłam mojemu, że go kocham. Lekarze w maskach i swiatła na korytarzu, nagle sala operacyjna. "Pabi Izo, na stół szybko, oddychaj, dla dziecka!" Pomogli mi przejść. Leżałam nagle jakaś maska nade mną i wystające blond włosy "Co będzie pani miała?" SYNKA.. I w tym momencie założyli mi maske, 3 głębokie wydechy i dalej nie pamietam...
O 20:20 przyszedł na świat Szymek. Szybko zadziałali, bo jakby nie szybka decyzja.. Nawet nie chce o tym myśleć. Po około dwóch godzinach się obudziłam, pół przytomna widziałam mojego. Był strasznie roztrzęsiony, widział wszystko. Gdyby nie on nie wiem jakby to wyglądało.. Potem zapytałam o małego. Zdrowy, 10 punktów, waga 3700 (w wpisie, że urodziłam napisałam o 100 mniej, coś mi się rozjechało) i 60 cm. Do tej pory nie wiem jak on w tym brzuchy tam się upchnął. Około północy położna polozylago obok mnie, leżliśmy tak całą noc.
Teraz czuje się dobrze, ogólnie wstałam na nogi o 5 rano nastepnego dnia po porodzie. Dajemy sobie radę. Moja walka z laktacją trwa choć czuje, że jednak przegram, za dużo stresów ta walka przynosi. Będę próbować. Jestem z mojego Tomka bardzo dumna, jest cudownym ojcem. Robi prawie wszystko przy mały z wyjątkiem zmiany pampka po kupie no i karmienia.
Pisząc ten wpis płakałam. Poród był straszny a świadomość, że mogłam stracić małego? Nie chce nawet o tym myśleć.. Przed snem w kółko pokazuje mi się obraz lamp które miałam przed oczami kiedy wieźli mnie na cięcie. Dobrze, że mały jest cały i zdrowy. W galerii dodam zdjęcie bo ten wpis piszę w szpitalu. Nie mogę zasnąć, koleżance obok mało położna córki nie utopiła. Teraz się boje.. Dziękuję Wam za wspracie. Za te 40 tygodni które z Wami były łatwiejsze. Już na początku macierzyństwa też mi doradzacie. Kocham Was dziewczyny, ślę buziaki ja i Szymuś :*
Komentarze
Wyświetlono: 11 - 20 z 21.
Poplakalam sie . Najwazniejsze, ze juz po i Szymus bezpieczny i Ty
Jejku wiem co czujesz! Dzielna kobieta z Ciebie!!! Moja pierwsza cesarka też była ratowaniem życia córki i mojej macicy, bo bym się dosłownie porozrywala gdyby wyszła normalnie! Dużo zdrówka życzę i obyś jak najszybciej doszła do siebie :* :*
No niezła akcja,ale dobrze ze wszystko się skończyło szczęśliwie :-)
60 cm?! O matko :O Poród stresogenny jak mój ale matki polki silne :D Gratuluję raz jeszcze :)
Miałam bardzo bardzo podobnie tez cc było ratunkimem dla małej, choć u was skonczyło sie i tak dużo lepiej moja miała zamartwice, była resytułowana w pierwszych sekunadch zycia kolejne 2 doby spędziła w inkubatorze.
Naprawde wiem co czujesz a raczej co czułaś w tedy, nie martw sie urodziłas silnego zdrowego chłopa bedzie dobrze zobaczysz :)