A wiec z Mikim zaczynam również taką serie comiesięcznych wpisów. Z perspektywy czasu jak widzę jak robiłam sobie notatki z pierwszej ciąży jak i życia małego to jednak to był dobry pomysł.
Ostatniego dnia sierpnia o 9:30 mały skończył miesiąc. Nie obyło się bez przygód. Wyszliśmy w piątej dobie życia z wagą 3080 gram. No i na 10 dobę życia mieliśmy wizytę patronażową w przychodni. Karmiłam tylko i wyłącznie piersią. Mały zjadał i szedł spać. No dziecko anioł, ja nie miałam co narzekać. No i przyszedł moment ważenia. Waga wskazuje 2843. Ja oczy jak pięć złotych... Lekkie odwodnienie i skierowanie do szpitala na oddział neonatologii. Wtedy normalnie świat zaczął mi się zawalać. Ciągły płacz i strach o małego. Przy przyjęciu do szpitala waga wskazywała 2990. Fakt spadek był ale waga w przychodni oszukała nas o 150 gram!!! Co przy takim maluszku jest niedopuszczalne... Zaczęliśmy się niestety dokarmiać mm, czego chciałam uniknąć ale musieliśmy "zrobić masę". Przyjęliśmy się w piątek a w poniedziałek ordynator pytała się czy chcemy iść do domu, bałam się bo mały przybrał do 3100 więc mieliśmy zostać do środy. We wtorek mały dostał wysypki podobnej do trzydniówki, pediatra zarzuciła mi, że ta wysypka od soku jabłkowego który wypiłam. Okeeeeeeeeej, spoko. Swojej reakcji na to nie muszę tłumaczyć. Byliśmy w dosyć chłodnej sali, mimo otulania mały miał chłodne rączki bo jak to wiadomo zawsze gdzieś tą rączkę wystawi. To wymyślili problemy z krążeniem. Byliśmy pod aparaturą sprawdzająca saturacje 24h. Pediatra chciała go włożyć do cieplarki po czym położne zorientowały się, że jednak może trzeba zmienić sale na cieplejszą. Okeeeej, bingo! Moja bezsilność i zażenowanie było już na takim etapie, że miałam ochotę ich rozszarpać. Przyszła środa a oni co? Że jednak nie wychodzimy bo wczoraj były te przygody, wpadłam im w płacz i zaczęłam im wyrzucać to, że to były ich widzi mi się. W środę wieczorem wykonali jeszcze usg brzuszka bo mały strasznie ulewał, a badanie wyszło w porządku. W czwartek nas wypuścili z wagą 3275. Na wypisie oczywiście napisali, że dziecko nie ulewało ani nie wymiotowało, SPOKO. Mimo kilku naprawdę przemiłych położnych i jednej wspaniałej pediatry niestety reszta... Szkoda gadać. Mieliśmy stawić się na kontrole w 5-7 dobie po wyjściu u naszej pediatry. Jednak nie mogłam wytrzymać i pojechałam na czwartą dobe bo ciekawa byłam wagi. Jesteśmy u pediatry a waga wskazuje 3100!!!! Mówię no nie, to jest niemożliwe. Mówiłam o swoich obawach, lekarka odwróciła się do mnie plecami i nawet nic na to nie powiedziała. Kazała przyjść do kontroli za tydzień. Z mężem zaczęliśmy szukać pediatry który przyjmie nas na cito. Znaleźliśmy prywatnie, kobieta około siedemdziesiątki ale widać, że zna się na rzeczy. U niej waga już wskazywała 3450. Na to ulewanie a wręcz chlustanie zaleciła nam bebilon AR. W ostateczności debridat. Udzieliła wiele cennych wskazówek i rad. Po tym mleku dziecko jest o wiele spokojniejsze i już nie ulewa tym mlekiem. Tego samego dnia podjęliśmy decyzje, że nasze dzieci nie pójdą już więcej do tej przychodni. W ciągu tygodnia chłopcy już są w innej.
Mieliśmy trochę przygód ale już jest dobrze, mały ma 3,5 kg. Fakt jest drobniutki ale powoli to nadrobimy. Jest cudowny i bardzo podobny do brata ale Szymon jest bardziej podobny do mnie a Mikołaj bardziej w tym momencie podobny do męża mi się wydaje. Temperamentem też jak narazie się różni od brata.
A brat? Brat jest w nim zakochany, opiekuje się nim, podaje mu smoczka i przykrywa go kocykiem. Kiedy idę mu naszykować mleczko to mówi "Miki nie płacz mama ci robi mleczko, zaraz będziesz pił". Jest przekochany.
A ja? Po tej cesarce długo dochodziłam do siebie. Dopiero po trzech tygodniach przestałam być obolała. Chociaż teraz czasem się zdarzy, że boli kiedy źle się poruszę bądź coś w tym stylu. Teoria, że kolejną cesarkę przechodzi się gorzej sprawdziła się u mnie. Z 12 kg które przybrałam zeszło mi 4,5. Co też dla mnie jest nowością bo po pierwszej cesarce na tym etapie wagę miałam praktycznie jak przed ciąża, a napewno chodziłam już w normalnych ubraniach. A tutaj dalej ciążowe spodnie leżą na mnie bez zmian, a w swoje stare się nie mieszczę. A w jedne już napewno się nie zmieszczę więc oddałam siostrze.
Z chłopakami też sobie w miarę radzę, mąż po 3 tygodniach urlopu wrócił do pracy i nie jest najgorzej. Pierwsze dwa trzy dni były mega ciężkie, bardziej wieczory kiedy trzeba było ich wykapać i ogarnąć do snu. Dobrze, że Szymek jest wyrozumiały i już duży mądry chłopczyk. Idzie w końcu do przedszkola teraz więc jest poważny facet :)
Powoli wkraczamy w kolejny miesiąc razem i mam nadzieje, że będzie tylko lepiej.
Zdjęcia chłopaków na bieżąco dodaje do galerii.
Komentarze
Wyświetlono: 1 - 7 z 7.
My też mieliśmy na początku taka panią pediatre ktora miala chyba 70 lat, byłam wtedy w Niemczech. W calym miescie to byla najbardziej lubiana lekarka, ciezko bylo o termin. Nie ma to jak lekarz z powołania :)