Napiszę Wam coś kobitki i zabieram się za jakąś robotę w domu...
Dlaczego mam takie "lajtowe" podejście do porodu?!
Powiem tak... Niektóre kobiety w ciąży (nie mam tu na myśli ciąży zagrożonej) przesadnie na siebie dmuchają, chuchają, jedzą, piją tylko to co kobiecie w ciąży wypada, leżą całymi dniami z brzuchem w górze bo przecież ciąża to choroba, bo jakby inaczej. Tego nie mogą, tamtego nie mogą i jakby jeszcze mogły to by sobie położną wypożyczyły na okres ciąży do podcierania dupy za przeproszeniem. Bo one w ciąży i nie mogą, bo zaszkodzi dziecku itd...
Ja zawsze byłam aktywna w 100%, robiłam w ciąży to na co miałam akurat ochotę, jadłam to na co miałam ochotę. Tak kobitki wieszałam firany, myłam okna, skakałam po stołkach, drabinie, dźwigałam zakupy nie do pół kilograma tak jak kobiety w ciąży ponoc tylko mogą. Piłam coca-colę, żarłam ser pleśniowy, tatar, metkę...
Nie ograniczałam się ze względu na ciążę.
Zresztą i tak trudno by mi było to zrobic ze względu na rezolutną 4 latkę w domu.
Ja uważam, że czym bardziej się na siebie dmucha i chucha tym cięższy poród. To samo jest z nastawieniem do samego porodu. Kobitki niepotrzebnie słuchają innych jak to boli, że to najgorszy ból w życiu itd... a tak w rzeczywistości każda z nas ma inny próg odczuwalny bólu. I wcale nie musi byc źle jak to opisują inni. Negatywne nastawienie, panika nie pomagają na sali porodowej. Wręcz odnoszą przeciwny skutek, ciężej się rodzi bo kobieta jest skupiona na panikowaniu niż na tym co mówi do niej położna czy też lekarz.