Oczekiwanie, poród i cieżkie dni ale przede wszystkim radosć :)
Pojechaliśmy do szpitala w piatek 2.11. Byłam juz wtedy 6 dni po terminie. Dopiero po weekendzie lekarze próbowali 2 razy za pomocą oksytocyny wywołać poród. Ale to na mnie nie działało.3 cm rozwarcia i nic dalej nie idzie!! Brak jakichkolwiek skurczy, bóli itp. leżąc tam i widzac te krzyczące w boleściach kobiety narobiłam sobie stracha i mega niepewności. Byłam wykonczona psychicznie...do tego stopnia, że postanowiłam na 2 dni wypisac sie na własne żądanie. Moja mama przyjechała z Anglii i chciałam z nia spedzic chociaz kilka spokojnych chwil i sie wyciszyć. Powiedziałam, ze za 2 dni wróce( piatek) bądź wczesniej jakby cos sie działo. Potrzebowałam spokoju i bezpieczeństwa jakie miałam w domu.
Powiem Wam ze tego mi było trzeba i chyba dzieki temu ze sie wypisałam cos sie ruszyło. W czwartek wieczorem miałam dosc regularne i intensywne skurcze. Postanowilismy przeczekać noc i zobaczyc co bedzie w piatek rano. Udało mi sie zasnać. O 4.00 obudziłam sie i miałam cała bielizne i spodnie od pizamy mokre... Tak. Odeszły mi wody a wrecz chłusneły. Wiec w te pedy pojechalismy o szpitala. Przyjeto mnie, zbadano a tam... dalej 3 cm rozwarcia... nic sie nie ruszyło :( . Na blok porodowy wysłano mnie dopiero o 10 bo zapadła decyzja ze dziecko musi sie jak najszybciej urodzić. Znowu dostałam oksytocyne. Juz wtedy ze mną mógł być mój K. I czekalismy na dalszy rozwój wydarzeń. Chodzilismy po korytarzy z kroplówką na "maszcie" i rozmyslalismy jak to wszystko pójdzie. Nagle o 12 zaczęłam czuc mocne skurcze i okropny ból w kręgosłupie. Postanowilismy ze posiedzę sobie na piłce. To dawało mi ulgę... do czasu. Im skurcze były czestrze tym trudniej było mi opanować emocje, zaczęły mi lecieć łzy i czułam strach. K Niezmordowanie masował mi plecy i dodawał mi otuchy " Dasz radę kochanie, jestes super dzielna, kocham Cię Zaraz zobaczymy naszego synka!! ". Poproszono mnie na badanie... 4 cm, czekamy dalej, wody dalej sie sączą. Około 15 skurcze były tak silne, ze nie mogłam opanowac krzyku. Wrzeszczałam jak poje... nie rozrózniałam juz skurczu od nie-skurczu. Błagałam o to by ktos w koncu skrócił moje cierpienie. Połozna dała mi jakiś zastrzyk po którym czułam lekką ulgę, uspokajała mnie, zebym wytrzymała i oddychała. Że to jeszcze nie jest akcja porodowa. Godzina 17 czułam sie jakbym zaraz miała wyzionać ducha z bólu. Juz mi nic nie pomagało. Ani kolejny zastrzyk, ani masowanie pleców, ani płacz i krzyk. Kolejne badanie... 5 cm. Podłaczono mnie do ktg. Nagle lekarze i 3 połozne staneli przy aparacie do ktg i zamarli w ciszy. Po kilku minutach jeden z lekarzy patrzac sie na mnie rzekł " prosze przygotowac Panią do Cesarskiego Ciecia i to szybko" Spytałam sie co sie dzieje. Usłyszałam " Tetno dziecka spada, trzeba szybko wykonać zanieg". Omało nie wpadłam w histerie, ze moje dziecko jest w niebezpieczeństwie. Szybko wyladowałam na sali operacyjnej. Bałam sie jak dibli ponieważ nie mozna było juz zrobic znieczulenia ogólnego. A tak strasznie nie chciałam byc przytomna!! Ale nie było juz mowy o proszeniu. Moje malenstwo musi szybko zostać wyciagnięte ze mnie. Zastrzyk w kręgosłup zadziałał bardzo szybko. Po kil;ku minutach anestezjolog na którego ciagle patrzyłam jak w obrazek ( nie chciałam patrzec na lampy w których sie wszystko odbijało) mówi " A teraz moze być troszkę nieprzyjemnie" Nie zdazyłam nic powiedzieć i poczułam jakby klatka piersiowa mi sie zapadła i usłyszałam po kilku sekundach płacz mojego synka!! Odetchnełam z ulgą - żyje, płacze, oddycha. MOJE MALENSTWO JUZ JEST!!" kilka chwil później pielegniarka połozyła juz czysciutkiego i owinietego w becik maluszka koło mnie. Miałam jeszcze na sobie maske tlenową ale i tak zaczęłam go całować, zdjeto mi ją. Poczułam jego zapach i cieplutką skórę. W tym momencie zapomniałam o trudach porodu i byłam niesamowicie szczesliwa. Powiedziałam do niego ' Witaj na swiecie Olafku, skarbeczku mój najsłodszy".
Po cesarce dosc szybko doszłam do siebie, juz na drugą dobe prawie normalnie się poruszałam. Tylko był jeden problem. Olafek miał podwyzszone CRP... dlaczego?? Ponieważ za długo odchodziły mi wody. Wylałam morze łez kiedy połozne zabierały mi go na antybiotyk. Serce sciskało mi sie niesamowicie kiedy potem łapałam go za rączkę w którą bym wbity wenflon :( ale po 6ciu dniach juz wszystko wróciło do normay i wrócilismy do domu :)
Olafku, kocham Cię. Jestes moim najwiekszym skarbem!!!