Dokladnie tez to tak odebralam:)mialam podobnie "nietypowy" porod, bo oprocz tego ze 1. dziecko gruuubo po 30.-tce to porod od A do Z w 3h i 45 min i nawet nie popekalam, a 5 min po porodzie juz pisalam smsy do znajomych;)o Jednak oddychanie mi bardzo pomagalo,ale nie chodziam do szkoly rodzenia, wiec cwiczylam sama. Podczas porodu robilam to co mi mowila polozna, ona mi tez mowila jak mam oddychac.
Udało mi się znaleźć chwilę, co w ostatnich dwóch tygodniach nie było łatwe ;) więc obiecanych słów kilka o tym, jak było... A nie było źle!
Ale najpierw taka mała refleksja... przeczytałam swój poprzedni wpis, o tym jak nie wyobrażałam sobie tego, że zaraz będzie ze mną dziecko i śmiałam się sama z siebie;) teraz nie wyobrażam sobie, żeby miało go nie być :D
Wracając do tematu. Więc - nie było źle. Ale od razu zaznaczam, że jestem wyjątkiem od reguły, jak to stwierdziły położne i lekarze w szpitalu. No bo żeby pierwszy poród w niecałe 2 godziny... kto to widział;) Takie stricte 2 godziny to nie były co prawda. Skurcze zaczęły się o 4 rano, takie co 10 min, ból jak na okres, zupełnie do wytrzymania. Ale pierwszy raz zauważyłam regularność, a na bieliźnie różową wodnistą wydzielinę - sączyły się wody. Jak zawsze się bałam, że nie rozpoznam początku - potwierdzam słowa wszystkich dziewczyn tutaj: TEGO SIE NIE DA NIE ROZPOZNAĆ ;) Byłam już w szpitalu na obserwacji od 3 dni (podejrzenie niedotlenienia płodu) ale nie chciałam jeszcze robić afery i chodziłam sobie po korytarzu, kiedy zaczepiła mnie położna - chyba wydało jej się dziwne że spaceruję sobie o 4 rano :P Więc mówię, że chyba się zaczęło. Zadzwoniła po lekarza, badanie, szyjka się skraca, wody się sączą - "pewnie w nocy, najdalej jutro pani urodzi". TYLE GODZIN?!? Cóż... według wszelkich książek w sumie racja.... Więc chodzę sobie dalej. O 8 dzwonie do mojego, że jeszcze luz, ale się zaczęło, niech pozałatwia co ma pozałatwiać i przyjeżdża ale nie musi się spieszyć. O 12 już kazałam mu się spieszyć :P Skurcze były co 5 min i powoli stawały się bolesne. Jednak rozwarcia brak, ale wszystko w dobrym kierunku. Przed 14 skurcze coraz silniejsze, co około 5 minut. Kazali iść pod prysznic, to złągodzi ból, rozluźni. Na pół godziny. Poszłam. Ulga niesamowita, fakt. Ale im dłużej tam stałam tym bardziej czułam, że boli jednak bardziej i częściej. Wyszłam, do badania - 3 cm rozwarcia. Jest przed 16. Kierunek - porodówka. Zebraliśmy się. Akcja rozkręciła się na dobre. Podłączyli KTG i musiałam leżeć. Wściekła byłam, bo dużo lepiej znosiłam ból w pionie. No ale podejrzenie okręcenia pępowiną (wyszło u mojego gina jeszcze na USG z 3 tyg wcześniej) i trzeba kontrolować. Więc leżę, wiję się, oddychanie takie wyćwiczone na szkole rodzenia podczas prawdziwego skurczu okazuje się niewykonalne :P Ściskam mojego za rękę (ponoć chciałam mu palce połamać:P), wiję się, łapię za różne elementy łożka (boję się że je rozwalę momentami:P). Boli jak cholera. Idą do mnie z zastrzykiem przeciwbólowym, ale najpierw sprawdzają rozwarcie - 6 cm! "Ona zaraz urodzi, zastrzyk niepotrzebny" A ja co myślę? Jak jest 6 to zaraz będzie magiczne 7 a wtedy umrę. A położna za chwilę: 8 cm. Więc gdzie ten kryzys?! :D Każą siadać na piłce. Siadam. Skaczę, znowu znajduję jakiś fantastyczny element łóżka do ściskania i podejmuję kolejną próbę rozwalenia go. Krzyczę że nie dam rady. Mój za mną masuje mi plecy. Pomaga. Za chwilę... "zaraz zrobię tu kupę" wrzeszczę. Położna "super, właśnie o to chodzi w porodzie!". Z powrotem na łóżko, rozwarcie prawie pełne. Leżę na boku, położna coś dziwnego robi w okolicach mojego krocza, ale to pomaga osiągnąć pełne rozwarcie. Mój powtarza: oddychaj, jesteś bardzo dzielna. Wystękuję że go kocham. Znów wrzeszczę że zaraz zrobię kupę i zaczynam stękać. Zaczęły się parte. Pozycja "klasyczna" na łóżku (a takie miałam plany co do pozycji wertykalnych!). Pierwszy skurcz, idzie głowa. Na koniec wrzeszczę że nie dam rady, a położna na to: "skopałaś na końcówce, straciłaś energię na wrzaski" :D Kojelny skurcz, mój przyciska mi głowę do klatki, położna mówi "no dalej, zaglądaj do Tomeczka, zaglądaj" Patrzę - jest głowa!!!!! KOSMOS! Dostałam takiego pałera, że na kolejnym skurczu mały wyszedł cały. Przecięcie pępowiny i już go mam na piersi! Taki malutki, cudny, wpatruje się w nas ciemnogranatowymi niesamowitymi oczkami! Uczucie nie do opisania, kompletnie nie do opisania.... Jest 17:40. Potem łożysko, szycie.... Nic mnie to już nie obchodziło, miałam nareszcie swój skarb....
Mąż był ze mną do końca, choć plany mieliśmy nieco inne. Powiedział mi potem, że nie wyobraża sobie, że w tym najważniejszym momencie mogłoby go nie być.
Tak to pamiętam. Cudowna chwila, w której ból nie ma znaczenia.
Tomeczek. 2770g, 50 cm, 10 pkt. KOCHAM!
Komentarze
Wyświetlono: 1 - 7 z 7.
mi też mówiła, ale udawało mi się czasem, ale generalnie niestety okazało się strasznie trudne, nie sądziłam że tak będzie. może gdyby wszystko dłużej trwało to bym zdąrzyła jeszcze wyćwiczyć ;)
Gratuluje! Cudowne maleństwo!!
Super:) Może poszło też tak szybko, bo synuś nie był zbyt duży :) Dzięki za szczegółowy opis:)
piękny opis i synuś
super opis ;) mój był dłuzszy, ale wposmnienia mam podobnie pozytywne ;)
Pozdrawiamy :)
Popłakałam się! Cudowny opis, wspaniały Synuś Zazdroszczę... Teraz mam takie same obawy jak Ty przed porodem. Ale nie mogę się doczekać kiedy już przytulę mojego małego Pączuszka Mam nadzieję, że będę miała takie piękne wspomnienia jak Ty