Wstałam rano i pierwsze co pomyślałam o tym że smutno. Wy wszystkie jak ja czekalyscie ostatnie dni na wieści o Lilce. Powiem szczerze że czekałam na dobre wieści. Modlilam się i naprawdę wierzyłam że jeszcze może być dobrze...
Spotkałam znajoma której nawet mówiłam że jest taka dziewczynka która tyle przeszła i wierzę że może wyjść też z tego. Znajoma mnie zezloscila. Oburzylam się na nią, bo powiedziała że ona z tego nie wyjdzie, a jeśli wyjdzie to będzie niepełnosprawna, i będzie miała ciężkie i smutne życie
Zezloscilam się, bo wiem że dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych. Ale Bóg chciał inaczej :( nie dyskutuje z tym, bo nie jestem nikim ważnym aby pytać dlaczego, ale jakiś xzas temu kiedy kolejny raz zaszlam w ciążę i ja straciłam płakałam że nie mam już sił, że Bóg mnie nie kocha, że mnie karze, ktoś bliski powiedział Mi że może Bóg właśnie w ten sposób się troszczy, że może skoro jestwm chora to maleństwo mogło by się urodzić chore ja nie umialabym go kochać, była bym zła na Boga że do tego dopuścił? Nie wiem, przecież nie znamy przyszłości, tego co bu mogło być...
Ale myślę o maleńkiej Lilce i o jej rodzicach... O ich bólu, stracie, o przegranej walce. Byli tacy dzielni, waleczni. Ale może dla Lilki życie bylo by tylko udręka? Może nie mogła by normalnie nim się cieszyć, tylko całe życie zmagala by się z chorobą? Wierzę że teraz jest w pięknym miejscu gdzie nie ma bólu i łez, i jest wielka radość i ukojenie. Tylko myślę o rodzicach jej :( sama jestem mamą, i patrzę na Dorotke i myślę, że Boże gdybym ja straciła, mam ją jedna, nie wiem jak bym dała radę dalej żyć :(( cały czas myślę o tym 2wszystkim... Mam smutek wielki...
My byliśmy w piątek u genetyka, z wstępnej rozmowy i badań podejrzewa wadę chromosomalna u któregoś z nas. Będą badania w październiku /listopadzie, jeśli wyjdą źle wyniki jedyna szansa jest in vitro które u nas z wielu względów nie wchodzi w grę, lub jeśli nie in vitro a wyniki wyjdą dobre czy źle to metoda prób i błędów czyli staranie i pobieranie do badania materiałów jeśli poronie... U męża w rodzinie było sporo poronien, więc może być ta wada genetyczna, w której jest 50 na 50 raz udaje się i donosisz ciążę, a 5 razy się nie udaje i odwrotnie. U nas już wiem że Dorotka to mój dar od Boga. Naprawdę już dziś wiem że moglądam jej nie mieć, a jednak wbrew wszystkiemu Bóg mi ją dał... Nie wiem co będzie... Czy dam radę starać się z nastawieniem że mogę każda ciążę stracić, narazie czekamy na ostateczne badania...
Komentarze
Wyświetlono: 1 - 4 z 4.
Zgadzam sie z Anitą... Jak bardzo to musi boleć....