Mialam dwa najgorsze momenty w mojej ostatniej ciazy.
Nie byly one uzaleznione ode mnie, mojego samopoczucia nastroju, byly raczej ode mnie niezalezna.
Pierwszy taki momemt, to gdy w 6. tc zaczelam plamic, pojechalam do szpitala (byl sylwester 2008), pani doktor zrobila usg i stwierdzila, ze to puste jajo plodowe. Mialam zostac przez noc na lyzeczkowanie. Nie zostalam i wyszlam na wlasne zadanie, uswiadomiona jednoczesnie przez pania doktor, ze zle robie, bo zagrazam wlasne zdrowie. 3 dni pozniej na usg u mojej pani doktor widac bylo zarodek i bijace serduszko.
A moglo go przeciez nie byc, gdybym wtedy zostala w szpitalu.
Nastepny taki moment, to gdy w 33. tc , jak zwykle co drugi dzien, poszlam na ktg do gabinetu mojej lekarki. Lekarka byla na urlopie, wiec ktg obslugiwala pomoc lekarska.
Zalozyla pasy i szuka serduszka. Szuka, szuka... i nic... Wiedzialam, co to moze znaczyc, zaczelam powoli wpadac w panike. Najgorsze to, ze bylo to dokladnie (2 dni roznicy) rok po tym, jak poronilam swoja ostatnia ciaze. Nie znalazla bicia serduszka.
Ja zaczelam poruszac brzuchem... a tam nic... glucho, cisza.
Pomoc lekarska zadzwonila do mojej lekarki, ktora byla na urlopie, a ta kazala wolac taksowke i wiesc mnie do szpitala. Jechalam taksowka, nie czulam ruchow coreczki i myslalam, ze znowu stracilam malenstwo.
Dojechalam do szpitala, na miejscu lekarz slyszac te historie i to, ze ktg robila pomoc lekarska, bardzo zle wyrazil sie o lekarce. Polozna nie zostawiala mi nadziei, twierdzac, ze skoro nie ma bicia serca, to mozliwe, ze stalo sie najgorsze...
Jednak przykladajac sluchawke od ktg od razu znalazla serduszko... glosno, rownomiernie... tylko od razu polozna stwierdzila: dzidzia czuje, ze pani byla bardzo zestresowana teraz... slychac to.
Lekarka zrobila jeszcze dla spokoju usg i wszystko bylo dobrze.
Takze to byly takie moje dwie najgorsze chwile w ciazy. Cos potwornego.