Witajcie.
Zastanawiam się czy mój narzeczony traktuje mnie poważnie. Jesteśmy już ponad rok ze sobą. Ja mam córkę i jestem po rozwodzie. Zaakceptował mnie i dziecko. Twierdzi, że nas kocha, że jesteśmy najważniejsze. Jego rodzice są bardzo konserwatywni. Jego syn czyli mój partner ma 20 lat i jest studentem. Pochodzi z Łodzi a studiuje we Wrocławiu gdzie mieszka teraz na stałe. Czasami jeździ ro rodziców. Rozmawiałam o mnie i o nim z mamą. On np nie wyobraża sobie wspólnego zamieszkania bo ma umowę z rodzicami, że skonczy studia, wtedy założy rodzinę. Nie mogę poznać jego rodziców bo oni twierdzą, że to szczeniacki związek i za wcześnie. Świąt razem nie spędzamy i nie spędzimy bo on twierdzi, że Święta spędza się z rodziną a nie jeżdżąc po rodzinach. Każdy powinien je spędzać ze swoją rodziną. A myślałam, że ja z córką jestem nią także. Pojechał na tydzień. Nawet nie zaprosi mnie na pierwszy czy drugi dzień Świąt. On podlega całkowicie rodzicom. Robi to co mu każą. Dla niego najważniejsze są studia i nic więcej. Twierdzi, że jak zamieszkamy razem...on nie skończy studiów. Bo dziecko i sam przyznał nie jest gotowy. Moja sytuacja finansowa nie jest za ciekawa, ale nie urywam, że potrzebuje mężczyzny a nie chłopca. Miłość nie wybiera, ale nie wiem czy wmawiam sobie, że kiedyś będzie inaczej czy faktycznie nic dla niego nie znaczymy? Liczy się ze zdaniem rodziców a nie moim. Przytula, pociesza ale nic więcej. Uważa, że skoro jest studentem to jest kimś i chce być kimś a nie zwykłym robolem. Ja niestety po Świętach muszę się wyprowadzić. Znalazłam tanio kawalerkę, ale i tak dla mnie za dużo to kasy. Wynajmowanie z kimś byłoby tańsze. Ale z nim nie mogę. Patrząc na to trzeźwo to mam wrażenie, że jemu dobrze jest tak jak jest. Student, bez wstawania w nocy, bez obowiązków, z doskoku bawi się dzieckiem a ogólnie ma lajcik. Moim zdaniem zamieszkanie razem byłoby łatwiejsze bo daleko od siebie mieszkamy. Teraz będziemy mieszkać dosłownie jeden przystanek od siebie, ale więcej czasu tracił na dojazdy do mnie a mozna by było to zmienić. Ja mam płacić 700 zł za to, że będę od niego mieszkać 2 minuty od niego, ale razem nie bo nie. Bo rodzice nie pozwalają. Ciągle nim manipulują. Rozmawiam z nim na ten temat, ale zawsze kwituje to tym, że gdyby wiedział, że będę chciala wszystko tak wcześnie to on by nie wchodził ze mną w związek. Moja mama twierdzi, że nie jest w stanie wyrzec się dla naszego dobra niczego. Ja nie każe mu rzucić studiów, zrezygnować z pasji itd, ale raz że mi byłoby łatwiej stanąć na nogi i spłacić długi to miałabym mężczyznę obok siebie. Co byście zrobiły w takiej sytuacji. Wiem, rozpisałam się, ale Święta to czas zadumy, przemyśleń, planów itd. Brakuje mi go bo ja chcę stworzyć z nim prawdziwą rodzinę. Ostatnie 4 lata byłam bita, krzywdzona przez męża. Przed rozwodem poznałam jego. Wydawało mi się, że nie będzie problemu by normalnie żyć. Ale on co rusz przedstwaia mi coraz ro nowe zasady i właśne takie, że on uważa za głupie spędzanie świąt razem będąc parą. Albo mieszkanie ze sobą bo on studiuje i jest Pan i władca i mówi, że on się nie wstydzi tego, że jest nieporadny, że mamusia płaci i że jest niesamodzielny. Kocham go, ale nie wiem czy dam radę tyle lat czekać mając dziecko na utrzymaniu. Jakie jest wasze zdanie? Ale proszę was na spokojnie, bez wytykania mnie palcami, śmiania się itd. I tak mam doła to nie chce mieć większego. Z gory dzięki.
2012-12-23 11:31
|
TAGI
Brak tagów, bądź pierwsza!
ejjj ale to już było...21 wrzesnia pytałaś czy być z nim czy nie- post niemalże identyczny jak ten. Prawie wszystkie mamy pisały Ci, żebyś dała sobie z nim spokój, że nie traktuje Was poważnie, że nie dorósł bla bla bla...a teraz znów pytasz dokładnie o to samo? bez sensu.
Teraz są święta i...znowu stawia ją i dziecko w niefajnej sytuacji. Napisała, że jest to (jej) czas zadumy, przemyśleń i planów...