Ech, dzieje sie, dzieje. Wczoraj podcieto w szpitalu Jasiowi wędzidełko przy języku. Trochę krzyku, niestety, było, ale jest nadzieja, że będzie dzięki temu lepiej ssał.
Rano przyszła położna i zdjęła mi szew. Wszystko przyzwoicie się goi. Ciekawe kiedy będę już zupełnie samodzielna.
U mnie laktacja tak sobie. Staramy się jak możemy: herbatki, picie, przystawianie. Niestety, Jaś stracił tyle, że trzeba go dokarmiać. Dzisiaj pół dnia spędziłam z nim przy cycu, a potem i tak zanosił się z głodu. Skończyło się na butelce.
Ale się nie poddajemy. Dzisiaj kupiliśmy SNS z Madeli. Śmieszne to. Butelke wiesza się na szyi a do sutków przyczepia rurki. Dzidzia ssie pierś jednocześnie jedząc sztuczne mleko. Wzruszyłam się, bo Jaś pierwszy raz spokojnie jadł przy piersi i widać, że się najadł. A że nie w 100% moim mleczkiem to już trudno. Mam nadzieję, że to pobudzi laktację, dzisiaj jak jadł to po raz pierwszy z "wolnej" piersi cos pociekło!. He! Nasz mały sukces.
Dzisiaj w końcu synek zgubił tą okropną klamerkę od pępowiny. Nie wiem kto to wymyślił, bardziej nieporęcznego gadżetu przy dzidzi jeszcze nie uświadczyłam (jestem początkująca). Więc teraz spokojniej możemy go kłaść sobie na brzuszkach :).
Za nami też pierwszy spacer w wózeczku. Nie licząc wczorajszej wyprawy do szpitala. Jesteśmy z MUMem tak padnięci, że oczy nam się zamykały od tego uderzenia tlenu :). Jasiulek też spał jak zabity, więc było bardzo przyjemnie.
Wiem, że obiecałam zdjęcia. Są one w aparacie i czekają na jakąś spokojniejszą chwilę. Na pewno Was nie ominie ten zaszczyt, wcześneij czy pozniej :)