no proszę, dzielna mama :) podoba mi się Twoje podejście - bez zbędnej paniki a z drugiej strony - bez udawanego heroizmu :)
i nie pękłaś przy porodzie? a jak karmienie - dajesz radę?
pozdrawiam serdecznie!!
Mam troszkę czasu to napisze co nieco o porodzie :) A więc tak... dzień przed wyznaczonym terminem od samego rana czułam lekkie skurcze brzucha, które tak jak zwykle nie bolały, więc nawet nie przypuszczałam że "to" nastąpi lada moment... ale nie ukrywam że miałam taką nadzieję :P Przechodziłam tak cały dzień, po południu wybraliśmy się z mężem na poobiedni spacer bo tak ładnie świeciło słoneczko :) Na spacerze skurcze zaczęły przybierać na sile ale nadal nie bolały. Po powrocie do domku zjedlismy kolacyjkę, tzn mąż jadł bo ja nie mialam zabardzo apetytu, nie wiem czy to organizm już nie chciał bo wiedział co się święci, czy to ja mialam nadzieje że to nastąpi właśnie dziś. Poszłam się okąpać, przebrałam w piżamkę, patrzeliśmy na film, i skurcze zaczęły lekko pobolewać, więc zaczeliśmy liczyć czas pomiędzy nimi. Gdy po ok 1,5 godzinie skurcze były co 9 minut postanowiliśmy, a w sumie to mąż postanowił bo ja nie wierzyłam że się zaczeło, i nie chciałam jechać jeszcze do szpitala, myśląc że jesli to jeszcze nie to to po co będę zawracać głowę kobietą w szpitalu :P No ale pojechaliśmy. Na izbie przyjęć zbadali mnie, 2,5 cm rozwarcia, to wskoczyłam w piżamkę, kapcioszki i szlafroczek i wio na porodówkę :) Na porodówce znów zbadali było już 3 cm rozwarcia. Podłączyli ktg. skurcze zaczęły bardziej pobolewać. Położna spytała się czy chce leżeć czy chcę sobie pochodzić. Powiedziałam, że wolę pospacerować niż leżeć i czekać aż "ten" moment nadejdzie. No to z mężem na korytarz (dobrze że to była noc) i spacerkiem tam i spowrotem. i co 15 min ktg. Gdy skurcze były juz tak silne że bałam się że ciężko mi będzie ustać podczas ich trwania wróciliśmy na trakt, gdzie położna zaleciła żeby na zmianę podczas jednego skurczu kucać a podczas drugiego łokciami opierać się o łóżko łokciami. Ale długo tak nie wytrzymałam bo skurcze szybko zaczeły być bolesne. Więc położyłam się. Położna podłączyła ktg i w pewnym momencie nie było słychać tętna dzidziusia. połozna i lekarka w panikę, ja tym bardziej. Podali mi tlen i kazali ułożyć się w klęk podparty, tak na kolanach. No i na szczęście tętno wrócilo. Widocznie dzieciątko się tak obróciło, że nie było słychac serduszka. Gdy nadszedł punkt kulminacyjny [:)] Myślałam że normalnie mnie rozerwie. Ale połozna pokrzyczała trochę, zmotywowała mnie nie pozwoliła wyzywac się na mężu :P I kazała przeć. Dwa najtrudniejsze momenty podczas porodu moim zdaniem? Rozluźnianie się między kolejnymi skurczami, bo ciało jest wtedy jak kamień (bynajmniej moje było) a drugi to kiedy położna podczas skurczu kazała nie przeć. Bo czułam wtedy że muszę przeć a położna mówiła że nie moge. Ale daliśmy rade. Na szczęście nie musieli mnie nacinać, albo poprostu trafiłam na taką położną, która nie robi tego nawykowo tylko wtedy kiedy naprawdę jest to potrzebne. A mój mąż? Nawet przeciął pępowinę i wszystkim znajomym poleca poród rodzinny :)
no proszę, dzielna mama :) podoba mi się Twoje podejście - bez zbędnej paniki a z drugiej strony - bez udawanego heroizmu :)
i nie pękłaś przy porodzie? a jak karmienie - dajesz radę?
pozdrawiam serdecznie!!
To super- Tobie tylko pozazdrościć- możesz śmiało dzieci rodzić:) a i dzidziuś śliczny :))
Wszystkiego Dobreo!
grtulacje od cioci krysi:)
gratuluje!
|
i zadaj pierwsze pytanie!