Dzisiaj miałam spotkanie z ordynatorem oddziału ginekologiczno-położniczego w szpitalu na Brochowie we Wrocławiu. Takie są wymogi, jeśli ktoś chce mieć poród rodzinny, trzeba mieć zgodę pana ordynatora. I w sumie dobrze mi to zrobiło. Szłam tam z duszą na ramieniu, bo jakoś nie jestem specjalnie pewna siebie i jak ludzie są wobec mnie niemili to nie zawsze mam refleks, żeby odpowiedzieć, a w złe dni to od razu płakać mi się chce. Dlatego właśnie chciałam rodzić z kimś, bo nie wyobrażam sobie w razie czego w takim stresie być sama, gdyby ktoś jeszcze miał być wobec mnie niemiły. Chybabym umarła z płaczu, jakiejś histerii bym dostała. No, ale ja nie o tym. Już wizyta w zeszłym tygodniu była przemiła, kiedy to spotkałam się z panią położną. Wprawdzie długo nie pogadałyśmy, bo rodzących pełno, ale nie to było ważne, tylko jej podejście do mnie, które sprawiło, że poczułam się w tym szpitalu dobrze. Tym razem jednak miałam spotkać się z ordynatorem. Przed gabinetem tłumy, ale szybko okazało się, że długo to nie trwa. Wszyscy wychodzili z pokoju jacyś tacy uśmiechnięci, weseli, życzyli miłego dnia, więc chyba nie może być źle. A jednak się denerwowałam, a mała kopała i wierciła się jak szalona. Nie wiem, czy denerwowała się razem ze mną, czy też chciała mnie uspokoić, ale trochę mi to przeszkadzało. W końcu moja kolej... Okazało się, że oczywiście nie taki diabeł straszny. Pan ordynator okazał się być przemiłym człowiekiem. Spokojny, opanowany, budzący zaufanie. Odpowiadał na moje pytania, choć jemu pewnie wydawały się taaaakie głupiutkie :) No ale to w końcu moje pierwsze dziecko i pan doktor nie dał mi nawet przez sekundę odczuć, że moje pytania są niepoważne. Wręcz przeciwnie, cały czas się uśmiechał i zachęcał do dalszych pytań. Porządnie mnie o wszystkim poinformował i zapewnił, że w odpowiednim czasie na pewno szpital mnie przyjmie (bałam się, że przy tym baby boomie szpitale będą mnie odsyłały od jednego do drugiego, jak niektóre moje znajome). Oczywiście oddziału nie mogłam znowu zobaczyć, bo za dużo rodzących. Oczywiście, że pchać się nie będę, żeby dziewczynom rodzącym nie przeszkadzać, sama bym nie chciała. Jednak wiem już, że będę rodzić właśnie w tym szpitalu, bo wywarł na mnie tak cudowne wrażenie. Jedyny minus- "dobrowolna cegiełka" na rzecz oddziału położniczego. W zasadzie nie powinnam się skarżyć, widać, że coś tam robią, odnawiają, dbają, zresztą moja mama stwierdziła, że za tak miłe przyjęcie warto się odwdzięczyć. A że prezenty niemile widziane, bo teraz wszystko jest traktowane jak łapówka to cegiełka jest dobrym rozwiązaniem. Skoro dobrze się tam czuję to warto. I stwierdzam, że mama ma rację :)