Jak żyję, nie spodziewałam się że taki etap może nastąpić. Ale nie u mnie. U tatusia. Do tej pory tatuś był jako taki. Kochany, kocham go ja, on mnie. Jak to w życiu, prawie bajka, tyle że z dwójką dzieci. Ale ostatnio coś się zmieniło, pogorszyło. Drze się na dzieci, mówi wprost, że woli wyjść do firmy na tyle ile da radę, bo ma dość dzieci. Mówi że jak widzi mnie niosącą pod pachą młodszego i szykującą starszemu synowi kolację to nie nadąża wzrokiem za moimi ruchami, że podziwia mnie że w ogóle z nimi wytrzymuję. A ja owszem, wytrzymuję. Bo po pierwsze: kocham ich i żyję myślą, że wiecznie nie będą nali. A po drugie mam ich olać, głodnych i płaczących? No muszę wytrzymać, nawet jak obaj na raz chcą mnie psychicznie rozedrzeć swoimi krzykami na pół. Czuję się jak jakaś glutoplazma, bez sił, jak robot. Przespałam dziś z młodszym całe 4h w południe, więc teraz chodzę, myślę, sprzątam ten nasz bałagan i nie wiem co robić. Jak wcześniej widziałam jakieś symptomy pogorszenia tatusiostwa, to próbowałam być wyrozumiała, bo jeśli rzeczywiście jest zmęczony po pracy i chce odpocząć, to ok. Wezmę dzieci do mamy, do teściów, do piesków, kotków, kościoła, na plac zabaw, na salę zabaw, do kolezanek z dziećmi. I co? Teraz naprawdę wolę wyjść z dziećmi z domu niż słuchać i żeby dzieci słyszały że ma ich dość. Nie mam komu ponarzekać. Moja jedna przyjaciółka ma to samo co ja i nie ma pomocy rodziny. Ja jako taką pomoc mam, w sytuacjach kryzysowych i mniej kryzysowych, więc jakoś funkcjonuję.. A druga przyjaciółka urodziła chore dziecko. Więc moje problemy wydają się błahe przy jej zgryzotach. Nie chcę nikomu zawracać głowy swoimi problemami, ale nie wiem co robić.. Nie pochlebia mi jego podziw, że daję radę z dziećmi. Wolałabym żeby zamiast mnie podziwiać normlanie raz, drugi, wziął maluchy na przejażdżkę, na rower, gdziekolwiek. Albo żeby usiadł raz i z cierpliwością pozbawił się klockami, zobaczył jak fajnie się bawią. Nie wiem, może wydziwiam?
Młodszy rzeczywiście jest bardziej wrażliwy od starszego, potrzebuje mojego przytulania, gdziekolwiek poza domem nie da się wziąć na ręce obcej osobie. To też jest dla mnie obciążeniem, bo jedyną osobą poza mną z którą zostaje i nie płacze jest moja mama. Na początku myślałam, że hipnotyzuje moje dziecko, że to niemożliwe że da się go zostawić z nią na dłużej i dalej niż na wyciągnięcie jego rączki do mnie. Ale jej się to udaje bez hipnozy. I chyba dlatego, że babcia przypomina mu mnie ;) A tata nawet jak się starał, lulal, tulił, to synek wył, wił się i wolał mamamamamama dopóki nie wróciłam do domu. Więc po kilku próbach się poddał, zniechęcił. Ale przecież to nie wina dziecka, że płacze. No i co ja mam zrobić? Starszy synek też odczuwa uciążliwości naszego życia z wymagającym niemowlęciem, a ja się przecież nie rozerwę, nie podzielę na pół. I cierpi cała rodzina. I to w moich rękach leży dojście z nimi trzema do ładu. Ratunku. Idę spać, jak się pozbieram to skasuję te żale, a jak nie, to kolejne moje logowanie będzie z zakładu dla psychicznie chorych.
Komentarze
Wyświetlono: 1 - 10 z 11.
Moj znalazl prace poza domem jest w delegacji i mial wracac na weekendy, niestety przyjechal w zeszly weekend w sobote ok 18 a wyjezdzal w poniedzialek z rana o 2. I tak wiekszosc czasu przespal bo w piatek po nocce spal 3h pojechal na 15 i wrocil o 9 rano i nie spal wcale. Masakra a teraz mowi ze nie wie czy wroci na weekend. Porazka nie na to sie godzilam.
Współczuje wam, niestety jak piszesz Boszka faceci sa słabi. Pamiętam jak mi koeżanka w pracy opowiadała ze jej znajoma ma raka i facet ją z dwójką dzieci zostawił " bo to go przerastało". Nie mogłam uwierzyć. Niestety potem jak dzieci dorosną to będa to tacie pamiętać ze się nimi nie zajmował, nie ma potem dobrych relacji z takim rodzicem. Ja bym mu to powiedziała żeby się zastanowił jak ma wyglądac w oczach swoich dzieci.