Ostatnio chodziłam jak robot. Byle spokojna. Tarczyca całkiem poza norma, nie wiedzieć dlaczego, wynik zły jak od 5 lat. Pewnie przez moją głupotę. Po diecie odzylam, schudłam, ale jednak dla mojej tarczycy nie był to chyba jednak dobry krok... Dzień w dzień walczę z okrutnymi chustawkami nastroju, więcej we mnie złości niż smutku. Nie raz biedny mąż boi się odezwać, bo jestem tak nerwowa i wściekła na wszystko... Nie umiem tego sobie poukładać. Ogarnąć. Nie chcę tego. Ale tarczyca rozwala mnie psychicznie. Płacze na reklamach , jak dziecko płacze. Potem mi przechodzi i znów trzęsą mi się ręce, wali i kołacze serce.
Zestaw każdego dnia to Melisa i tabletki ziołowe uspakajacze :) i staram się z całych sił. Muszę. Bo wizyta za 2 miesiące, mogłabym iść prywatnie, ale mam dobrego lekarza, a teraz znaleźć nowego dobrego, tłumaczyć mu całą moją sytuację...
Dzień w dzień się trzymam, mam nadzieję, ale gdzieś głęboko jest uśpiony lęk, strach, bomba która nagle wybucha... Boje się że już nam się nie uda. Że po 3 stratach już nie donoszę żadnych ciąż. To paraliżujący strach. Bardzo pragnę jeszcze nosić mała istotkę pod serduchem, przewijać pieluchy, karmić piersią, widzieć jak rośnie, marzę o tym. Ale sama nie wiem czy mam więcej nadziei czy strachu że już się nie uda.
Wczoraj oglądałam Na dobre i na źle. Niefortunnie Pani tam rodziła. Scena nie do rany przyłóż. Tak pękłam, że sama siebie musiałam uspakajac. Wszystko we mnie pękło, ból,, strach, frustracja pewnie też hormony swoje robią :)
Milion badań za nami, a nie wiadomo nic właściwie. Wszystko może a nie musi powodować moje poronienia.
Myślicie że jeszcze się uda?
Komentarze
Wyświetlono: 1 - 6 z 6.
Uda sie napewno w momencie gdy najmniej bedziesz sie tego spodziewac :) trzymam kciuki :*
Dziękuję dziewczyny. Za wasze wsparcie dobre słowo. Chce wierzyć że się kiedyś nam uda. Że będzie taki mały wielki cud jak z Dorotka ;)