Dziwnie mi tak, bo przez te ostatnie kilka lat zupełnie nad tym nie myślałam i nie liczyłam, szłam do sklepu i wiedziałam, że kasa zawsze jest na koncie.
Teraz dochodzi kolejna sprawa, bo pisałam o tym, że może tak, może nie, ale może się okazać, że za niedługo będę po rozwodzie. Jak zaczęłam liczyć, to po opłaceniu rachunków zostałoby mi może 1000 zł. Z tego chemię, kosmetyki, leki, ciuchy i może 700 zł miałabym na życie. A gdzie to ew naprawy auta, OC i kupno np pralki czy kuchenki?? Dziś byłam w Lidlu. Kupiłam trochę słodyczy "na zaś", kawę, twarogi, ser, kiełbasę, jakieś jogurty, soki i zapłaciłam 106 zł. Przyniosłam to do domu w jednej reklamówce. Od kilku lat nie byłam za granica, ale pamiętam jak w Holandii w markecie pakowałam cały kosz i płaciłam max 50 euro. MASAKRA taka drożyzna.
Tyle o tym myślę ostatnio, że mogłabym poemat napisać;-)