Kupuję tańsze bo droższe nie zawsze znaczy lepsze. Niestety. Jeśli chodzi o spodnie to nie ważne, czy są to spodnie za 200 czy za 40zł. Zawsze przetrą mi się w kroku po kilku miesiącach ;) Także nawet jeśli było by mnie stać, nie kupowała bym droższych ubrań. Spodnie kupuję w sieciówkach, bluzki, swetry itd w lumpeksach.
Jako nastolatek, podczas wakacyjnej wizyty w Londynie zwierzyłem się pani Barbarze z moich marzeń o martensach. Pragnąłem tych butów bardziej niż czegokolwiek innego (bo były symbolem prawdziwego Zachodu, a w Polsce nie można było ich kupić), ale kosztowały fortunę – niemal całe moje wakacyjne kieszonkowe. Kiedy usłyszałem „mądrość“ sędziwej damy pomyślałem, że zwariowała i że jest w jej słowach jakaś denerwująca sprzeczność, a może nawet wyższość. Sama nie wyglądała na biedną, nosiła od rana do wieczora kaszmirowe swetry, jedwabne bluzki i perły, więc uważałem, że kto jak kto, ale ona nie powinna mówić mi takich rzeczy. Wtedy w Londynie, wbrew – jak mi się wówczas wydawało - zdrowemu rozsądkowi kupiłem wymarzone Martensy i nosiłem je przez 5 lat. Wyrzuciłem dopiero wtedy, gdy przemoczone upchnąłem do mikrofalówki, żeby je tam wysuszyć - tego zabiegu nie przeżyły (mikrofalówka również nie).
Gdyby nie ten niefortunny eksperyment, może nosiłbym je następne pół dekady, bo im były starsze tym lepiej wyglądały, nabierały charakteru i stylu. Były po prostu niezniszczalne. Dotarło do mnie, że gdybym nie wydał prawie całych zaskórniaków i kupił tańsze, nieoryginalne buty udające Martensy, pewnie zniszczyłyby się po dwóch sezonach i musiałbym kupić nowe. A więc jednak miało to sens. Pani Barbara próbowała mi powiedzieć, że lepiej wydać więcej, zainwestować w dobrą markę, się to o wiele bardziej, niż kupowanie bubli nadających się do śmieci po jednym sezonie. Szkoda, że niewielu z Polaków miało okazję spotkać w życiu taką „Panią Barbarę". Wciąż widzę, jak bez sensu wydajemy masę pieniędzy na tandetę.
Już słyszę Wasze głosy protestów „Jak możemy kupować drogie ciuchy, skoro kiepsko zarabiamy?“, „Po co wydawać na jedną parę dżinsów 500 złotych, skoro za tę kasę można kupić aż 5 par spodni?“. Przykro mi to mówić, ale nie macie racji. Buntujcie się, protestujcie, sprzeciwiajcie się ile chcecie, wyzywajcie mnie od zakompleksionych snobów, ale ja wiem swoje. I spróbuję Was przekonać do mądrego kupowania. Bo lepiej, nie znaczy więcej.
Moja znajoma kupuje ciuchy przez internet. Ma swoją ulubioną stronę z butami i od paru sezonów właśnie tam się zaopatruje. Ostro oszczędza na to, żeby dwa razy w roku powitać z szerokim uśmiechem kuriera, który dostarcza do jej domu transport co najmniej 10 par butów w różnych kolorach i fasonach. Zakupy są przemyślane, bo każda z par butów pasuje do określonej kiecki, bluzki, spodni, kurtki itd. Na takie zakupy, znajoma wydaje około 2-3 tysięcy, uważając, że to świetna inwestycja, bo para butów kosztuje ją średnio 200-300 zł, a więc... niedrogo. Jej szafa jest pełna najprzeróżniejszych kolorowych „cacuszek“, ale niestety po 2 sezonach buty lądują w śmieciach - wyglądają koszmarnie, nie pomaga im wymiana obcasów, odświeżanie, nie wspominając o zelowaniu (bo butów na gumowej podeszwie podzelować się nie da). I wszystko byłoby ok, gdyby nie to, że moja znajoma narzeka, że nie ma żadnych markowych ciuchów, że marzyłaby o butach od Prady, ale jej nie stać. Dziwi się skąd inne dziewczyny biorą pieniądze na te wszystkie fantastyczne ciuchy i dodatki. Nie pomagają tłumaczenia, że gdyby nie kupowała 10 par po 200 zł tylko jedną za 2 tysiące, miałaby i markowo i elegancko i porządnie i na długie lata. Ale to w jej przypadku nie działa - wzdryga się na samą myśl, że mogłaby wydać tyle kasy na jedną parę butów! No więc chodzi w bezkształtnych kapciochach, które jeszcze dwa miesiące wcześniej były balerinami Niby-Od-Chanel i w wykoślawionych szpilach, które kiedyś wyglądały Zupełnie-Jak-Louboutiny i złorzeczy pod nosem, gdy widzi inną znajomą w prawdziwych pradach lub innych markowych butach.
Moja druga koleżanka zarabia mniej więcej tyle samo co pierwsza, ale wydaje pieniądze zupełnie inaczej. Kupuje buty dwa, trzy razy w roku, ale zawsze są to bardzo markowe i bardzo dobre gatunkowo rzeczy. I zawsze kupuje tylko jedną parę, wybierając fason, który będzie pasował do większości jej ubrań, będzie ponadczasowy i nie opatrzy się po dwóch wyjściach. Niekiedy „szarpnie się" na jakiś nadprogramowy wydatek, gdy trafi na superokazję, przecenę, albo kiedy zakocha się do nieprzytomności w wieczorowych sandałkach od Valentino.
Czasem naciągnie męża – zamiast na brylant - na buty z okazji rocznicy ślubu. Taką metodę kupowania stosuje co najmniej od 5 lat, zatem w jej szafie ma już kolekcję około 15 par firmowych butów, z których żadne nie wyglądają na niemodne, nie są wykoślawione ani zniszczone. Wprost przeciwnie – każda z par to małe dzieło sztuki szewskiej o doskonałych proporcjach, idealnym kształcie obcasa i wspaniałym materiale. Kiedy z butami dzieje się coś niepokojącego, zanosi je do najlepszego w Warszawie szewca, nigdy nie korzystając z „podbijania fleczków“ w punktach usługowych w centrach handlowych. Może nie ma wielkiej kolekcji butów w szalonych kolorach i awangardowych wzorach, ale zawsze znajdzie w szafie buty stosowne do okazji, świetnie wyglądające i pasujące do jej stylu.
Odpowiedzi
1. Kupuje tańsze, bo „Po co wydawać na jedną parę dżinsów 500 złotych, skoro za tę kasę można kupić aż 5 par spodni? |
2. Kupuję droższe, markowe, bo wiem, że dłużej mi posłuży i nie wyląduje po sezonie w śmietniku. |
Komentarze
Wyświetlono: 1 - 10 z 13.
To zalezy co nazywasz "markowymi" ciuchami, bo dla jednych markowy znaczy "zara" a dla innych "prada"( na Zare tez nie kazdego stac). Mysle ze kupuje w miare porzadne rzeczy i w butach za 300 zl tez mozna pochodzic spokojnie pare sezonow, niestety nie stac mnie na kupno 4 par nowtych btuow po 2000( jak piszesz) ae za 500 juz tak- bo tyle nowych par butów srednio rocznie potrzbuje. Zanosze je do szewca i moge w nich dlugo chodzic.
Jesli zaczelabym kupowac "markowe" rzeczy jak twoja kolezanka to nie mialo by sensu kupowac tylko niektorych rzeczy- no bo buty za 2000 nie pasuja do sukienki z H&M- u( gdzie nota bene nie kupuje bo szajs, ale to tylko przykład) wtedy sukienka tez by musiala kosztowac 2000 itd. never ending story. No i zakupy nie kosztowaly by 2000- 3000 jak piszesz tylko 10 000- 15 000 ;P
Kupuje duzo w TK maxie bo jakosc lepsza( duzo angielskich ciuchow), patrze na jakosc rzeczy ktore kupuje ale z drugiej strony nie jest to dla mnie az tak wazne żeby robić z tego jakas filozofie. Pieniadze ktore mam wole przeznaczac np. na podróże.
Pollym- miedzy 40 a 100 nie ma może roznicy ale między 40 a 400 już jest ;)
W życiu nie kupiłabym butów za 300 zł, ani spodni za 500 tym bardziej No dobra, może jakbym była milionerką to by mi nie było szkoda
Mariola ale ta historia to chyba nie o tobie? Bo z tego co pamietam to ostatnio chcialas zaoszczedzić 100 zł na rowerze dla dziecka... :P
Zdarza mi sie czesto wydac na buty po 300 zl, kurtke za 300, ale raczej szkod ami kasy na spodnie czy bluzki po 500 zl... :)
Wolę mieć 5 par niż jedną, jak się zniszczą w jakiś sposób nie jest tak szkoda wyrzucić, poza tym lubię zmiany i popadłabym w depresję jakbym codziennie miała chodzić w jednych spodniach.
Nie jest to historia o mnie. Ale tu chodzi o odzież, buty, nie inne rzeczy :) I jest w tym dużo racji. Mój P. woli droższe markowe, żeby pochodzić dłużej. Ja zaś odp.1 :)
Z butami się zgodze ale co do ciuchów, drozsze nie znaczy lepsze :) buble moga byc wszedzie