Wiem, że za to co teraz napiszę wiele Mam powinno mnie zmieszać z błotem, ale nic nie poradzę na to, że mam takie odczucie. Jak wiele z Was wie, nie urodziłam naturalnie, nie było mi dane tego przeżyć. Powodem tego było ułożenie miednicowe Kacpra, jak później się dowiedziałam nie mógł się obrócić, ponieważ miał pętle na szyji z pępowiny, która to znowu była strasznie krótka i go hamowała. Mniejsza jednak już o to, nie chcę myśleć o tym jak niewiele brakowało, żeby się udusił... Mój "poród" odbybył się 30.07 po tym jak uwaga - odeszły mi wody nad ranem, czyli udało się żeby akcja zaczęła się samoistnie, o 6 rano mogłam poczuć nawet co to znaczy ból porodowy - krzyżowy, ale jedynie przy rozwarciu na 3cm, czyli tyle co nic... Po godz. 9 byłam już na sali operacyjnej.
Już od początku ciąży mąż wspominał, że bardzo chce być przy porodzie, że przejdziemy przez to razem, że będzie to dla mnie na pewno trudne, ale że On będzie obok i będzie mnie wspierał. Marzyłam o wspólnych dwóch godzinach po porodzie. Tylko ja, mąż i Nasz Skarb. Chodziliśmy na dni otwarte wybranego przez nas szpitala, oglądałam sale porodowe i poporodowe. Dowiadywaliśmy się wszystkiego o porodzie rodzinnym. Wszystko było zaplanowane, złudnie zaplanowane... Teraz wiem, że planowanie było najgorszą rzeczą jaką mogłam zrobić w tym temacie. Nie miałam wsparcia bo M musiał zostać za grubymi drzwiami, byłam wystraszoną, młodą kobietą, martwiącą się o życie Maleństwa, które nosi w sobie, byłam sama w tym kulminacyjnym momencie. Znieczulenie nie zadziałało od razu tak jak powinno, zaczęli mnie ciąć na żywca, bolało...bardzo bolało, wymiotowałam... nade mną te jaskrawe lampy i pełno ludzi w białych kitlach. Wspaniałych ludzi, którzy rozmawiali ze mną podczas całego zabiegu i podtrzymywali na duchu, ale byli to jednak obcy ludzie... W końcu zobaczyłam Maleństwo, zostało przystawione do mojego policzka, po którym spływały rzeki łez. W tamtym momencie myślałam tylko o Mateuszu, który nie może być przy nas...który nie może utulić wraz ze mną, naszego upragnionego Syna, nie było dwóch magicznych wspólnych godzin. Ja zobaczyłam Kacpra na sali operacyjnej, później Mateusz zobaczył Go za drzwiami porodówki i wraz z położną przeszedł do pokoju położnych aby zająć się Jego ubraniem . M nie widział mojej reakcji na dziecko, ja nie widziałam Jego. Szybko się co prawda spotkaliśmy znów, tym razem w 3kę, ale jednak to nie to samo...
"Choć do Mamy"
Czytam tu każdego dnia piękne wpisy porodowe...i oczy same się szklą...a często tama puszcza i łzy spływają po policzku. Spoglądam wtedy na Kacpra i jest mi tak przykro, że nic nie mogłam zrobić aby było inaczej.
Każdego dnia walczę, aby dać Kacprowi jak najwięcej czułości i zastąpić tę więź, której nie ma, jak najlepszą opieką. Walczę aby pokochać swoje dziecko miłością bezgraniczną i bezwarunkową, lecz wiem, że miłość musi przyjść sama aby spełniała powyższe kryteria...
Wiem, że CC uratowało, życie Kacpra i to jest najważniejsze, ale...no właśnie ale... Przez to, że Kacper został ze mnie wydobyty bez mojego udziału powoduje, że często nie czuję się Jego matką. Czuję się tak jak za dawnych czasów, kiedy Siostra przywoziła mi swoją córkę abym się nią zajęła, bo ona akurat ma załatwienia. Musiałam się wtedy zajmować tym maleństwem i być za nie odpowiedzialna, nie czułam wtedy jakiejś więzi, przecież była to tylko moja siostrzenica. Teraz Jednak mam Syna i ta więź tak na dobrą sprawę też nie istnieje.
"Mama przewinie"
"Mamusia teraz nakarmi"
"A teraz Kacperek pójdzie z Mamusią i Tatusiem na spacerek"
Mówię tak, ale tego nie czuję... ; (((
Boże, mam nadzieję, że On nigdy, prze nigdy nie odczuje tego, że ja tak na dobrą sprawę mało co czuję...albo czułam (jeżeli miałoby się to z czasem zmienić).
Pociesza mnie fakt, że mają też tak czasami Matki, które rodziły naturalnie, pociesza mnie myśl, że CC miało też najważniejszą zaletę-życie mojego dziecka, pocieszam się tym, że mogę próbować kolejne dziecko urodzić naturalnie. I wiecie co...? Chyba tak bardzo chciałabym to poczuć ( tak, chciałabym poczuć ból, ten cholerny ból, który wiele z Was opisuje i użyć całej swojej siły na poród naturalny), że już teraz w głowie mam drugie dziecko (choć wiem, że dla Jego dobra lepiej aby pojawiło się później).
Komentarze
Wyświetlono: 11 - 20 z 28.
Ja podobnie jak Ty bardzo długo zmagałam się z poczuciem winy, że nie dałam rady sama urodzić, uczucie do syna pojawiło się z czasem. Było mi ciężko jeszcze dlatego, że rozstałam się z mężem i w tym całym mętliku wszystkich uczuć trudno było wykrzesać z siebie miłość do dziecka. Przy kolejnych dzieciach było już łatwiej, uczucia pojawiły się dużo szybciej. Bo to nie prawda, że miłość matki do dziecka rodzi się wraz z nim, wiele kobiet musi ją w sobie odnaleźć, nauczyć się jej.
Uwierz, przyjdzie taki dzień, że to poczujesz. Nic na siłę. Teraz musisz oswoić się i pogodzić z tym, że poród nie poszedł po Twojej myśli.
Zapamiętaj najważniejsze - to nie jest Twoja wina!!!
Kochane dziewczyny, baardzo Wam dziękuję za te wszystki słowa, za to, że pstawiłyście się na moim miejscu. Dziękuję, że nie skrytykowałyście i nie przypięłyście etykiety wyrodnej matki.!
DziękujęDziękujęDziękuję
Czytając niektóre komentarze mocno się wzruszyłam.
Jest mi jakoś lżej jak to z siebie wyrzuciłam
A swoja droga ile jest kobiet co po ciezkich traumatycznych porodach naturalnych ma kłopot z pokochaniem wlasnego dziecka itd. niedogodzisz ,
te po cc żałują i te po sn żałuja . . . dziwne to troche , ale chyba same jako kobiety zapedzamy sie w jakieś dziwne poczucie winy ... facetom pewnie to zwisa .
Żadna wyrodna matka. To jeszcze te piepszone hormony, baby blues. czy jak to zwą... Ja przez 2 miesiące nie odzywałam się nawet do mojego synka, nawet głupiego 'a ti ti', nic. Nie czułam się jak mama. Ale to mija, na prawdę...
Co ja moge tu dodac ... za rok nie bedziesz pamietac o tym co tu piszesz bo codzienne obcowanie z synkiem , jego nowe zachowania, wszystkie pierwsze razy przeslonia Co obraz tego o czym teraz myslisz :))) Za krotko jestescie po prostu jeszcze ze soba.
Honia nie załamuj się ja też miałam cc,zaczęłam rodzić naturalnie męczyłam się przez półtorej godziny ale nie było postępów porodu Kuba był za duży szybko zdecydowali o cc,M był przy mnie przy próbie porodu naturalnego niestety na cc nie wpuszczają.Dla mnie to wszystko było jedną chwilą i ulga że już po wszystkim,od razu pokochałam Kubusia,ja myślę że z czasem przyjdzie ta miłość do Kacpra a może już jest tylko nie masz tej świadomości,potrzebujesz czasu i wszystko wróci do normy
ej Słońce bez takich.. kurcze troszke mi glupio bo akurat dzisiaj dodałam wpis z porodu.... na pewno cc nie pozbawilo cie matczynej milosci i kochasz je cala soba. szczerze to do mnie jeszcze tez nie do konca dotarlo ze jestem mama, kacham moja kruszyne ale jakos ciezko uwierzyc ze to juz.. nie patrz na to jak Kacperek przyszedł na swiat cc bylo koniecznoscia... to wasza mała istotka czesc z ciebie i Mateusza i ona bardzo was potrzebuje. skoro dziewczyny ktore tak mialy mowia ze to minie widocznie trzeba im wierzyc. Ściskam mocno i trzymam kciuki żeby te złe myśli poszły jak najdalej !!! Wysyłam słoneczko do Ciebie i Kacperka :)
Po pierwsze - sterują tym hormony. Przy cc nigdy nie będzie takiego wyrzutu jak po sn i pewnie dlatego czujesz się taka niepewna. Natura jest doskonała jak to mówi moja położna. Masz urodzić naturalnie, masz mieć wyrzut hormonów, które spowodują, że będziesz kochać dziecko i oddasz za nie życie choćby miało jedno oko i trzy ręce. Jak któryś etap niedomaga to potem właśnie są takie problemy. Pocieszę cię, że ja jakoś tego wyrzutu hormonów nie miałam, wydaje mi się nawet, że gdybym miała cc to bardziej bym swoje dziecko kochała. Tak na samym początku po masakrycznym 26 h porodzie, rozwaleniu mi wszystkiego co mam na dole, braku pomocy ze strony ojca Wojtka i przy tym przy 24 h ryczeniu dziecka, bo głodne a mama jest tak zmasakrowana psychicznie i fizycznie, że nie wyrabia s produkcją - oj miałam dość dziecka. Więc jak widzisz, sn czy cc - może być różnie z tymi uczuciami. Potem jak się pozbierałam to wszystko samo przyszło.
Rozumiem twoje rozterki też z innej strony. Ja rodziłam sn co z pocalowaniem ręki zamieniłabym na cc, ale za to nie wydoliłam z karmienie piersią o co walczyłam długie tygodnie i jest to dla mnie porażka mnie jako Matki. W dalszym ciągu jak widzę karmiące kobiety to ściska mnie w gardle z zazdrości i raczej nigdy to już się nie zmieni. Moje idealne macierzyństwo w takim razie to cc+cycek :D
Rozumien co czujesz chociaz ja nic nie planowalam . jedno bylo pewne ze nie bedzie tatusia prz porodzie mial byc tylko w perwszych godzinach przy partych i wypaaad ! Potem dostałam wskazane na cc od okulisty , nie chodzilam na dni otwrte szpitali do szkoly rodzenia nie planowalam tego dnia , poprostu zawsze taka bylam nic nie planowac samo sie potoczy .
Nadszzedl dzien porodu zaczely odchodzic wody bez pospiechu mezowi pozwolilam wypic kawe a ja sie przygotowywalam i zobaczylam ze wody zielone pojechalismy na ginekologiczna izbe przyjec wzielam od meza torbe dalam buziola i kazalam isc do pracy byl w szoku ale tak zrobil . Zawiezli mnie na porordowke zobaczyli wskazanie ale nie chcieli robic cc tak szybko , Powiedzieli ze jesli w ciagu 6 godz nie urodze to bedzie cc . i tak czekalam nie myslalam o tym co sie dzieje konec koncow podali mi oksy i urodzilam sn prod trwal 5.55 min hehehe ledwo w czasie sie zmiescilam . Jak polozyli mi syna na klatke pierwsza moja mysl byla ze ma bardzo czerwone ogromne jajka i glowke jak kabaczek . Nie czulam nic zupelnie nic . W dzien wyjscia ze szpitala z malym ryczalam nawet wylam jak glupia ze nie dam rady ze zrobie mu krzywde ze nie umiem .Rodzina daleko a ja sama te wszystkie piguly tlumaczyly ze jestem matka ze nie zrobie mu krzywdy Ja sie matka nie czulam nic nie czulam az do 3 tygodni po porodzie gdy dostalam list z badan przesiewowych nie mogli wykluczyc fenyloketonurii .ŚWIAT MI SIE ZAWALIL !!! Wzielam synka i mocno go przytulalam wtedy pierwszy raz poczulam ta milosc ten strach to uczucie ktorego wczesniej nie czulam , nastepnego dnia rano poszlismy pobrac krew na ta nieszczesna bibulke pilegniarka pobierala z glowki a ja z mezem siedzielismy i patrzelismy jak nasze dziecko cierpi . Plakal strasznie a my razem z nim badanie trwalo bardzo dlugo w moich odczuciach wiecznosc a jeszcze dluzsza wiecznosc trwaly te dni kiedy czekalismy na wyniki wydzwanialam do instytutu matki co pol godz . Gdy okazalo sie ze JAsiu nasz kochany synek jest zdrowy ryczelismy ze szczescia i teraz juz wiem ze kocham go ponad zycie i Ty tez napewno to poczujesz przyjdzie tenmoment zobaczysz .
Przepraszam ze tak haotycznie ale sie troche rozryczalam przy pisaniu