Urodziłam późno, odurzona relanium padłam jak kawka. Rano przywieźli mi Filipa i stało się! Mój syn. Najdroższa mi osoba na tym świecie.
temat może i kontrowersyjny ale rzadko poruszany..miłość matki do dziecka to kwestia raczej oczywista ale czy jest tak zawsze? czy kobieta,która otwarcie jest w stanie powiedzieć,że nie kocha swojego dziecka skazana jest z góry na potępienie czy warto byłoby poszukać przyczyny dlaczego tak jest i starać się jej pomóc? Kiedy byłam w ciąży stałam się jeszcze bardziej wrażliwa na różne kwestie związane z dziećmi,różnego rodzaju tragedie czy inne skandale związane z maluchami i ich matkami działały na mnie jak czerwona płachta na byka.Pamiętam czytałam artykuł o kobiecie,która po porodzie nie czuła nic do swojego dziecka oprócz obowiązku opieki nad nim i wydawało mi się to takie bezduszne,nieludzkie pamiętam myslałam,że tylko ludzie bez serca mogą powiedzieć coś takiego.Czekałam na swoją kruszynkę tak bardzo,miałam wszystko doskonale zaplanowane i poukładane.Przyjedziemy do domu,bąbel położy się w swoim ślicznym łóżeczku a ja zapewne będę ślęczała nad nim godzinami wpatrywała się w niego jak w obrazek święty - tak myślałam.Najbardziej nie mogłam doczekać się momentu kiedy położą mi syna na piersi i tej euforii,napływu miłości.. sam poród 23 godziny męki,straszne bóle krzyżowe,gorączka,wymioty i kiedy w końcu położyli mi małego na piersi poczułam jedynie ulgę,nie myślałam trzeźwo,cieszyłam się,że ten koszmar nareszcie się skończył ale nie poczułam tego o czym od zawsze marzyłam.Ogólnie po porodzie czułam się fatalnie,psychicznie jak i fizycznie.Nie mogłam odnaleźć się w nowej sytuacji,czułam się beznadziejnie i szczerze nie miałam potrzeby bliskości ze swoim dzieckiem.To była swego rodzaju depresja poporodowa bo nie cieszyło mnie kompletnie nic,czułam strach i lęk nie wiedzieć dlaczego.Bałam się wgl ruszać małego,karmienie piersą katorga,dziecko plakało ja płakałam,myślałam,że robie wszystko źle i przez to mogę zrobić mu krzywdę dlatego na prawdę cieszyłam się kiedy spał i nie musiałam go ruszać.Do tego doszedł jeszcze straszny ból fizyczny i niemożność siedzenia,chodzenia przez co najmniej 2 tygodnie.Chwała Bogu,że z czasem zaczęło mi przechodzić,unormował się rytm dnia, ja czułam się coraz lepiej,mogłam samodzielnie zrobić więcej rzeczy i dopiero wtedy zaczęły przychodzić na prawdę matczyne uczucia a kiedy po 3 tygodniach mały trafił do szpitala z dużą gorączką wtedy uświadomiłam sobie że kocham go nad życie.Moje dziecko jest dla mnie najważniejszym człowiekiem na Ziemi ale z bólem pamiętam nasze trudne początki kiedy nie czułam tego tak jak teraz i świadomie mogę się do tego przyznać.Jestem ciekawa jak było u was ?
Odpowiedzi
1. od kiedy pojawiły się dwie kreseczki na teście |
2. podczas ciąży |
3. zaraz po porodzie |
4. później |
Komentarze
Wyświetlono: 1 - 9 z 9.
Cóż... W ciąży codziennie mówiłam do brzuszka, głaskałam, kiedy zaczęły się ruchy to już w ogóle świrowałam z radości. Też wyobrażałam sobie, że jak tylko Mała przyjdzie na świat to będzie tylko dobrze... Poród miałam dość lekki, moment położenia Wiktorii na brzuchu wspominam magicznie wręcz, ale... No właśnie. Wróciłyśmy w domu i był istny horror. Bywało, że całą noc mieliśmy z mężem nieprzespaną. Nerwy mi siadały, często wychodziłam z pokoju i wyłam z rozpaczy za ścianą. Miałam do siebie ogromny żal, że tak reaguję, czułam się jak wyrodna matka, bo przecież wiedziałam co oznacza macierzyństwo. Też odczuwałam strach, kiedy następował moment przewijania, czy robienia czegoś wokół Małej. Tak minął pierwszy miesiąc, a potem... Potem wszystko jak ręką odjął. :) Pamiętam pierwszy uśmiech... To mnie nim obdarowała i poczułam się z tego tytułu baaardzo wyjątkowo. :) Przełamałyśmy lody, teraz dużo "rozmawiamy"... To znaczy ja do niej gadam, a ona wydaje dźwięki w stylu "agu" rozściełając ślicznego banana na buźce. :) Moje serce skacze wtedy z radości - tak, teraz wiem, że kocham ją ponad życie. :) Dużo się nauczyłam w ciągu tych dwóch miesięcy i ciągle uczę. :) Moje dziecko daje mi najpiękniejszą lekcję życia. :)
tez pozniej bo mialam deprechę
W sumie u mnie, to było takie dziwne, bo od razu czułam instykt, kochałam dziecko w sumie od kąd je zobaczylam- gdy mi Ją położyli na piersi, to po prostu oniemiałam z zachwytu, miłosc mnie wypełniała i tak było przez kolejne jakieś dwa tygodnie.. Potem, nie twierdzę absolutnie, że przestałam kochac, ale dopadał mnie depresja, z racji ciągłego płaczu mojego dziecka : problemów z karminiem kiedy to i Ona i ja płakałyśmy, Jej placzu, gdy nie mogła zrobic kupki, Jej braku snu w sumie, Jej płaczu w ogóle - częstego stałego nie raz silnego. I moja bezradnośc. Mysli, że wszystko robię nie tajk, że nie umiem się Nią zając, że nie wiem jak Jej pomóc, że się nie nadaję. I w drugą stronę - że od porodu nie spałam, że nie mam po prostu sił, że kręci mi się w głowie, że jestem obolałym wrakiem.. Do pomocy miałam męża, ale On, jak i ja nielwiele o dzieciach wiedział. A inni? Jakoś nie kwapili się do pomocy nam eh :( Dużo przepłakałam, ale czaem na szczeście się mobilizowąłam, czytałam i dowiadywałam się co robic, co jest normalne, a co nie.. Druga połowa pierwszego miesica była bardzo ciężka. Na prawdę ciężka próba. Wtedy wypełniały mnie tylk bojaźliwe, egoistyczne i obwiniające mnie myśli.. Doszło do tego, że narzekałam, że to dziecko mi niczego nei daje poza płaczem, a ja tak się staram i nie wiem dlaczego tak jest :(. Z kazdym dniem jednak było ciut lepiej. Czasem i bywały po mału takie chwile radości i szczescia, wiadomo.. Potem Mała mniej płakała, ale my zamartiwaliśmy się bez końca, że jeszcze na nas nie patrzy, że nie skupia wzroku, że nie uśmiecha się do nas, że w ogóle bardzo razdko się uśmiecha, a przecież ma już 2miesiace.. aż płakałam i czekałam.. i oto pod koniec 3miesiaca wszystko zmieniło się bardzo - Mała zaczęła na nas patrzec i nawet odwajemnic uśmiechy! Jakie to było cudowne! Od razu zmartwień nie było brzuszek też już coraz lepiej sobie radził, Mała zaczęła regularniej życ. Było coraz lepiej i wtedy znowu poczułam, to co, co czułam na początku. Wtedy znowu wypełniała mnie miłośc. Znowu byłam matką i wiedziałam, co zawsze robic :) No, prawie zawsze :) Ale mam ogromny żal do siebie za tamten czas, ogromny... i potem cały czas, aż do dziś podświadomie pragnę to córce wynagrodzic...
jeszcze w ciązy nie byłam. ;p ale jak się młoda urodził to przez jakiś czas ta moja milość przestałą działać, ale to przez karmienie piersią które trwało po 4 godziny. przeszłąm na butle i miłość wróciła
Podczas ciąży w połowie jej trwania poczułam miłość do córki ale dopiero po porodzie taką wielką dopiero.
Moim problemem było to że bałam sie rozczarować, że z Lailą nie będzie ok że ją poronie, okaże się że serduszko przestało bić że jest chora tak ze nie będzie mogła funkcjonować po porodzie bałam się straty i nie dopuszczałam na początku myśli że muszę ją kochać.
już w ciąży to czułam, po porodzie jeszcze bardziej, ale chyba apogeum osiągnęłam gdy jeszcze w szpitalu mąż mój już jechał do domu i Malutka płakała a my nie wiedzieliśmy co robić i powiedział " nie płacz, nauczymy się ciebie, zobaczysz". tak mi to utkwiło w pamięci, wtedy poczułam taki ogrom miłości.
jakos w 17 tygodniu ciąży jak dostałam pierwszych plamień,wtedy dotarlo do mnie jak kocham moje dziecko i nie chcę i nie mogę jej stracić,od początku się cieszyłam ale jakoś dotarło do mnie wtedy,a jak już urodziłam to zalały mnie uczucia macierzyńskie
jak wrocilismy do domu ze szpitala. patrzyłam jak śpi i niedowierzałam, że to mój syn. z każdą minutą kochałam mocniej :)