Podkreślam, że nie chodzi mi o trwanie całego porodu (bo pewnie takie pytania już były), ale o ten najgorszy okres, kiedy stwierdziłyście że już nie dajecie rady. Ile to się jeszcze potem ciągnęło oraz co najbardziej bolało: rozwarcie, skurcze, czy przeciskanie się dziecka przez kanał, a może jeszcze coś innego? Czy początkowa faza była gorsza od samej akcji porodowej, czy może wtedy ból się zmniejszył? Pytam, bo wolę wiedzieć na co się nastawić, niż bać się tego jak wielkiej niewiadomej...
Odpowiedzi
A u mnie zaczelo sie w piatek o 16/17 cala noc nie spalam mialam mocne nieruglarne skurcze i caly czas chodzilam na kibelek Do szpitala pojechalam jak juz naaaprawde nie dawalam sobie rady z bolem w sobote o 14 a rgularne skurcze zaczely sie o 11 O 15 zostalam zbadana i kazali czekac tzn cierpiec bolalo jak cholera ale jak sie skoncentrowalo na oddychaniu i liczac czas kiedy nadchodzi skurcz to jakos ''mniej ''bolalo Jak dla mnie skurcze parte to byl najwiekszy ratunek Juz nie bolalo a w koncu czulo sie jakis postep czulam ze Mala jest nizej i blizej wyjscia przez caly czas chodzilam po spzitalnym korytarzu podobno to tez pomoglo o 22 polozyli mnie na porodowke i dali cos na wzmocnienie i przeciwbolowebo mowilam w kolko ze juz nie mam sil Pospalam sobie na porodowce 1,5 h ( przez sen parlam ) I jak sie obudzilam to trzy parcia i Iza byla na swiecie
Uwierz ze mam niski prog bolu Ale jakos nastawialam sie od samego poczatku pozytywnie tzn ze dam rade itd Z perspektywu czas mowie ze naprawde nie bylo zle Ale musisz sie nastawic na bole ktore moga trwac pare godzin Co nas nie zabije to nas wzmocni A w zyciu nic piekniejszego nie widzialam i nie czulam jak wyciagneli mi moje Malenstwo z brzucha i ja wreszcie pierwszy raz zobaczylam :)))
rety, nie wiem, canyon, czy te opisy zmniejszą Twój lęk...
bo jak to czytam, to dla mnie brzmi to koszmarnie, ale pewnie jak się już jest na tej porodówce, to odczuwanie upływającego czasu pewnie też się zmienia... ciekawa jestem tylko, w którą stronę... czy się dłuuuuży, czy przeciwnie, miałyście poczucie że wszystko działo się krócej, niż to rzeczywiście trwało...?
goya... a wiesz, zmieniłaś mi właśne perspektywę... to nie mnie ma być łatwo, tylko dzidzi...
jakoś mi lepiej z tą myślą :) dzięki :)
przypomniało mi się, jak kiedyś na takich warsztatach, na które chodziłam w zeszłym roku, było na zakończenie kursu takie ćwiczenie: grupa klęczała i symulowała kanał rodny, przez który ja się musiałam przecisnąć, pod nimi. a na końcu miał mnie "odebrać" prowadzący warsztaty. miało to symbolizować naszą przemianę, nasz trud narodzin.
kurwa, jakie to było straszne!! łokcie i kolana miałam pozdzierane do krwi.
to ja już wolę rodzić, niż być rodzącą się ;)
sorka, canyon, ze Ci się w temat wepchałam... :)
Spoko, emka, nie wepchałaś mi się w temat, swoja droga miałaś bardzo ciekawe doświadczenie z tym "rodzeniem się". Faktycznie, opisy są dośc drastyczne, ale przynajmniej będę wiedziała że po godzinie bólu mam nie pytać "Ile jeszcze?" oczekujac odpowiedzi: "A, tak z 15 minut." ... ;)