2010-12-21 11:20
|
Jeszcze jedno pytanie do Was Mamuśki. Chciałabym się dowiedzieć jak wyglądały wasze dwa (lub więcej) dni w szpitalu zaraz po porodzie. Bo to co przed i do samego porodu mam opanowane:)a przynajmniej wiem w ogólnym zarysie co i jak, ale potem? Jak z byciem z maluszkiem,karmieniem, pionizacją, posiłkami itd.
Odpowiedzi
urodziłam w nocy,przewieźli mnie na sale koło 3. nie spałam wogóle z tych emocji,i wogóle nowe miejsce itd. rano było piekło.chciałam się podnieść,siąść a w głowie takie wiry jak bym miała mega kaca po 9mies.picia!!przyszła pielegniarka,pomogła mi doczłapać do wc,cały czas stała w drzwiach i mnie pilowała,wysiusiałam się,położyłam i myślałam ze to koniec,śmierć.koło południa,przed przywiezieniem dzidzi kazali iść pod prysznic.bo podobno pomaga,puściłam ciepłą wode i normalnie odlatywałam.puściłam zimną i tak nią się myłam,fakt troszke oprzytomniałam.potem jak zobaczyłam małego wszystko odeszło jak ręką odjął!!!!!
ale pewnie czułam się tak fatalnie,bo dostałam po porodzie krwotoku i straciłam mase krwi
Cesarkę miałam z piątku na sobotę o 23:30. Pod narkozą także całkowite wybudzenie trochę trwało - o 3:30 oprzytomniałam, ale pamiętam, że wcześniej ktoś mnie budził i pytał czy chcę zobaczyć dziecko. Nie chciałam.
O 3:30 zaczęłam się rozglądać za personelem (a mało ich było bo to nocna zmiana) i od razu poprosiłam o dziecko. Przynieśli. Położna pomagała mi przystawić malucha do piersi ale nie chciał jeść. Zostawiła mi go (stałam z łóżkiem na korytarzu, bo chyba nie chcieli robić zamieszania w nocy i czekali z "przeprowadzką" na salę do rana) jak to powiedziała "żebyśmy się poprzytulali". Pamiętam, że zasnęłam i wtedy przyszła i powiedziała że go zabiera. O 6 rutynowe mierzenie temperatury (codziennie). O 7 zawieźli mnie na salę. Tam od razu poprosiłam o małego i dostałam go:) Od tamtej pory był już cały czas ze mną. O 8 śniadanie dietetyczne dla dziewczyn po cc. Suchary i czarna herbata. Wstać mogłam dopiero o 10. I zrobiłam to, choć baaaardzo długo trwało zejście z tego wysokiego (!!!) łóżka i baaaardzo bolało! Potem położna mnie skrzyczała i zapytała dlaczego sama wstałam. Podobno miała mi w tym pomóc a ja na nią nie poczekałam (no ale o tej 10 nikt nie przyszedł mi na pomoc!).
Ponieważ była sobota, nie miałyśmy żadnego obchodu. Jedynie dzieciaczki były pod opieką lekarską. Były badane, dostały szczepienia i były ważone. Wieczorem kąpiel. Mogłyśmy same wykąpać, albo się przyglądać albo dać dziecko do wykąpania i czekać spokojnie w łóżku na jego powrót. Ja patrzyłam, bo nie miałam siły się gimnastykować przy kąpieli. Szew bolał.
W niedzielę to samo, rano badania, ważenie itp, wieczorem kąpiel. Do dziewczyn które wyraziły zgodę na badanie przesiewowe słuchu przychodziła w ciągu dnia pani ze specjalnym aparatem i badała uszka. Ale czasem wychodziło że maluch nic nie słyszy (przez zatkane uszka wodami płodowymi) i trzeba było czekać do następnego dnia.
W poniedziałek normalny dzień, więc 6 mierzenie temperatury, a jakoś ok 9 obchód lekarski. Lekarzy było kilku, pytali dlaczego miałyśmy cc, oglądali brzuch, pytali jak się czujemy i to wszystko. We wtorek po obchodzie powiedzieli mi, że wszystko ok i mogę wyjść pod warunkiem że dziecko też dostanie wypis.
Dobra, ponieważ nie pamiętam dokładnie co kiery było to napiszę inaczej:
My rano miałyśmy badanie temperatury, później ciśnienie, odwiedzała nas położna, pomagała przystawiać dziecko, pytała czy są jakieś problemy, była też specjalistka laktacyjna która oglądała nasze piersi i zalecała nosić stanik już w szpitalu, mówiła co robić z nawałem pokarmu, jak przystawiać itp.
Co jakiś czas zaglądała dyżurna położna i pytała czy coś potrzeba, pytała jak dzieci, jak z karmieniem, czy coś pomóc, itp.
Jedzenie w miarę. Ale miałam wrażenie że nie dodawali do niego żadnych przypraw, nawet soli (choć osobiście bardzo mało przypraw używam, więc w tym jedzeniu chyba naprawdę nic nie było), więc było trochę bez smaku. Ilościowo ok, dało się najeść:)
Dzieci miały szczepienia, ważenie i badanie codziennie, pobieraną krew z piętki pod kątem wykrywania mukowiscydozy (za pisemną zgodą matki), pobieraną krew żeby zbadać ilość bilirubiny, niektóre dzieciaczki miały później naświetlania żeby zmniejszyć żółtaczkę (naświetlane dziecko było na sali, koło łóżka mamy!). Dzieci które nie przybierały na wadze tylko traciły, były zabierane kilka razy w nocy (zapewne co 3h) na dokarmianie butelką. Jeśli jakieś dziecko mocno płakało w nocy to zawsze ktoś przyszedł i pytał co się dzieje i pomagał rozwiązać problem. Usg maluszki też chyba miały, ale nie wiem o co chodzi, bo była wtedy wredna pielęgniarka i mi zabrały dziecko i kazały czekać w łóżku, więc nie znam szczegółów.
Mogę dodać jeszcze, że nie pozwalano nam na noszenie dzieci na rękach, trzeba było wozić je w tych specjalnych łóżeczkach. Spały z nami na łóżku zazwyczaj i nikt nie zabraniał. Przebieranie dziecka w nowe ciuszki było po każdej kąpieli. Nie trzeba było mieć swoich ubranek, szpital miał całkiem fajne. Jeśli coś potrzeba było wcześniej bo np dziecko się zabrudziło, wystarczyło pójść do dyżurującej położnej. Tak samo z naszą pościelą jeśli się zabrudziła, z koszulą (były szpitalne, ale mogłaś chodzić w swojej), czy jeśli potrzebowałaś wkłady poporodowe (dawali, nie musiałaś mieć własnych). Jak brakowało ci pampersów, też dali. Więc bardzo pozytywnie.
Na sali ogólnie miałyśmy intymność, bo żadni odwiedzający nie mieli prawa wstępu na salę. Tak więc karmienie, chodzenie z cyckami na wierzchu czy bez majtek było możliwe bez krępacji:)
Najgorszy był wypis ze szpitala, bo o 10 wiedziałam że wychodzę, ale czekałam na wszystkie papiery, potem na położną która mnie sprowadzi na dół i ubierze dziecko w czasie gdy ja się będę ubierała, że zeszło się do po 14.
Pewnie zapomniałam o czymś napisać, ale cóż, pamięć zawodna jest ;)
Po naturalnym wstałam dwie godz po szyciu, bolało jak diabli ale dawałam ze wszystkim radę, mycie, zajmowanie się maluszkiem, nawet na badania z dzieckiem jechałam. Z karmieniem w oby przypadkach nie było problemów, tylko przy pierwszym popękały mi brodawki, bo ich nie zahartowałam odpowiednio, przy drugim zero najmniejszego bólu :) DZieci miałam cały czas przy sobie :)))
Ja rodziłam naturalnie. Dwie godziny po porodzie przeszłam do sali poporodowej, a mąż z maluchem pojechali się ważyć i ubierać. Kiedy wrócili ja poszłam pod prysznic, korzystając z obecności męża, który miał oko na synka. Potem jeszcze go przewinęliśmy i mąż musiał wracać do domu. Był środek nocy :)
Generalnie można było liczyć na pomoc położnych, ale jak się o nic nie prosiło to i nikt nie pomagał, nie przeszkadzał :)
Posiłki to była jakaś masakra. Mąż mnie musiał dokarmiać. Np. na śniadanie biały chleb z jakąś imitacją wędliny (w piątek z powidłami). W pierwszą noc bardzo przydał się termos z herbatą i biszkopty.
Rano pielęgniarka przynosiła termometr, potem przychodził pediatra, następnie lekarz ginekolog. Ok. południa było po obchodach i można było przyjmować gości. Do mnie przychodził tylko mąż, za to siedział ze mną cały dzień - inaczej bym chyba stamtąd uciekła :/
Dzieciaczki były w takich "wózeczkach", i tam przewijałam synka. Spał ze mną w łóżku. Jak ktoś chciał to raz dziennie położna brała dziecko do kąpania. Poza tym parę razy brali dzieci na jakieś badania. Jak się chciało iść do łazienki to można było zawieść dziecko do położnych, ale raczej zostawialiśmy pod opieką innych mam, które w razie potrzeby wzywały położna. Rzadko się to zdarzało, dzieci prawie ciągle spały i nie było za dużo płaczu :)
Wyszłam w trzeciej dobie. Dla mnie pobyt tam był gorszy niż poród :/