Byłam prawie miesiąc po terminie z OM, to był już 44tc, a także 2 dni po terminie z koncepcji i usg (nie było mowy o pomyłce), więc mój gin chyba bał się mnie dłużej trzymać, zwłaszcza, że ja też już nie czułam się komfortowo w tej sytuacji.
Założyli mi cewnik Foley'a (tzw balonik) i czekali na rozwarcie. Po 16h z 5cm szyjki miałam 1cm rozwarcia, ale to było za mało na oksytocynę, więc założyli mi dwa kolejne cewniki i zostawili na dobę... Po dobie miałam 3cm rozwarcia. To było mało, ale stwierdzili, że spróbują wywoływać. Podłączyli mnie do oksytocyny, za jakiś czas zrobili masaż szyjki, potem przyszła ordynator, zasadziła mi paluchy i popłynęły mi wody płodowe... Usłyszałam z jej ust "dzisiaj będzie dziecko" (było po południu, bodajże ok 13). Potem dostałam kolejną oksy ponieważ rozwarcie się nie zmieniało, cały czas 3 cm.
Przeleżałam tak cały dzień, próbowałam jeszcze poćwiczyć na piłce, bo to podobno przyspiesza poród, ale tak kur*ewsko bolało, do tego krwawiłam, że ledwo dawałam radę się na niej ruszać. Późnym wieczorem, nie wiem o której, zaczęłam błagać o cc, nie mogłam już wytrzymać tego bólu. Zresztą nadziei żadnej już nie było, rozwarcie od rana 3cm. Ścięli mnie o 23:30. Z dzieckiem już było kiepsko, na ktg tętno mu spadało, więc wzięli mnie szybko pod narkozę. Po cc czułam się super, wreszcie ból był do zniesienia.
W drugiej ciąży miałam nadzieję na poród sn, wypiłam olej rycynowy po którym dostałam regularnych skurczy co 4 min! Polecam, to lepsze niż wywoływanie w szpitalu. Nie urodziłam, bo problem był jak pierwszym razem, miałam długą szyjkę, która nie chciała się skracać (gin powiedział że jest umięśniona zamiast unerwiona, przez to nie chce się rozwierać).