Ja wolalabym adoptowac jakiegoś malucha niekoniecznie niemowlę, jest tyle dzieci które nie mają rodziców. dla mnie in vitro jest wbrew moim przekonaniom.
Odpowiedzi
TAK |
Komentarze
Wyświetlono: 1 - 10 z 14.
a łaj nat ... najwyżej Kościół mnie potepi za chęć bycia matką ,, swojego dziecka ,,
Tak, nawet rozważaliśmy ten sposób. Chcieliśmy podejść max 2 razy do in vitro a jakby się nie udało to wtedy adopcja. Na szczęście dostaliśmy niesamowity prezent od losu i będziemy rodzicami :)
nie jestem przekonana do in vitro ale rozumiem pary które się na nie decydują :)
dzis sie dowiedzialam ze moja znajoma po raz drugi zostanie mama dzieki in vitro
Jak najbardziej TAK!!! Zrobiła bym wszystko, żeby mieć swoje dziecko/dzieci. Jeśli to by nie poskutkowało wtedy byśmy starali się o adopcję. Dziękuję jednak, ze nie miałam takich problemów, bo druga sprawa czy było by nas stac na taki zabieg.
wolalabym aby dziecko bylo do mnie podobne , jesli mozliwa bylaby adopcja nororodka albo dziecka do 12 miesiaca zycia to moze bym sie jeszcze zastanowiła , ale wiem z przykładu w rodzinie , ze marzenia o maluszku czesto zostaja marzeniami ....
Na telefon, w którym usłyszą "przyjeżdżajcie", czekają latami. Wiedzą, że adopcja nie jest bajką, więc problemów się spodziewają, ale nigdy tego, że dziecko trzeba będzie oddać. "Nie wytrzymałam, gdy wezwali mnie do szkoły, bo ponoć maltretuję córkę. Nawet nie biję, co już było nieprawdą, ale maltretuję. Skąd ten wniosek? Kasia jest cała posiniaczona, nauczyciel na WF-ie zauważył".
Poprawianie Pana Boga
Maria ma 48 lat. Kiedy razem z mężem adoptowała Kasię, miała 32. – Dostaliśmy siedmiolatkę, choć zależało nam na malutkim dziecku. Ale usłyszeliśmy, by brać, jeśli trafia się ładna dziewczynka. Wcześniej nie zgodziliśmy się na rodzeństwo. Chłopiec był agresywny, jego siostra zamknięta w sobie. Kasia była inna, spokojna, siedziała na podłodze z jakąś starą książeczką, potrafiła się przytulić. Na początku cały czas się do nas tuliła. Dopiero potem wyszło, że przytulała się do wszystkich, od których czegoś chciała. Potrafiła być ideałem, by chwilę później pluć, kopać i wyzywać. Ale wtedy była dla nas spełnieniem marzeń o własnym dziecku.
Maria i jej mąż, z wykształcenia inżynierowie, jeszcze przed adopcją zdecydowali, że jeśli dostaną dziecko, przeprowadzą się do innego miasta. – Nie chciałam, żeby ludzie na ulicy wytykali mnie palcami – tłumaczy kobieta. Trafili do małego miasteczka na południu Polski. Akurat rozbudowano tam dużą fabrykę, potrzebni byli specjaliści. Młode małżeństwo po politechnice nadawało się idealnie.
– O własne dziecko staraliśmy się trzy lata, przez dwa się leczyłam. Przestałam, kiedy usłyszałam od lekarki, że przewróciło mi się w głowie i chcę Pana Boga poprawiać. Zaczęłam myśleć, że może rzeczywiście są inne sposoby. O adopcji jako pierwszy powiedział mąż, wiedział, że chodzi mi to po głowie. Pojechaliśmy do ośrodka w innym mieście. Kilka miesięcy później wzięliśmy stamtąd Kasię.
"No i co mi zrobisz?"
Dziś na dziecko czeka się nawet 3 lata, choć zdarzają się ośrodki, w których ten okres jest krótszy i wynosi około roku. Tak jest w Ośrodku Adopcyjnym Fundacji "Dla Rodziny" w Gdańsku. – Ale wcześniej kilka miesięcy, a nawet rok, czeka się na rozpoczęcie szkolenia – tłumaczy Grażyna Bruska, dyrektor Ośrodka. I dodaje, że chociaż przyszli rodzice adopcyjni narzekają, że za długo, ona widzi także dobre strony. – Ten czas pozwala jeszcze bardziej dojrzeć do decyzji o adopcji, a zdarza się, że także przepracować trudne tematy, które są w rodzinie.
Kiedy Maria decydowała się na adopcję, szkoleń nie było. Ale o to żalu nie ma, były inne czasy. Najbardziej boli ją, że została oszukana w ośrodku adopcyjnym. – Powiedziano nam, że dziecko pochodzi z bardzo biednej rodziny. Że było zaniedbane i niedożywione. Ale nikt słowem nie wspomniał, że matka Kasi była alkoholiczką, że mieszkała w melinie, że dzieci były głodzone i prawdopodobnie maltretowane przez kolejnych kochanków, dopóki ich nie odebrano i nie umieszczono w domu dziecka. Córka trafiła tam, gdy miała trzy latka. Co się z nią działo wcześniej, co widziała, co przeżyła?
Maria twierdzi, że gdyby wiedziała o jej traumatycznych przeżyciach, nie wycofałaby się z decyzji o adopcji. Ale byłaby choć częściowo przygotowana na to, co ją spotkało. – Zaczęło się od wezwania do szkoły, ponieważ córka pobiła dwie dziewczynki. W jej szafce w szatni znaleziono pieniądze i rzeczy, które zginęły innym dzieciom. Nie mogłam uwierzyć, przecież kupowaliśmy jej wszystko, co chciała. Zaczęłam ją obserwować, sprawdzałam pokój. Pod materacem znalazłam swoją obrączkę, pierścionki, kolczyki. Wtedy pierwszy raz usłyszałam to okropne pytanie wycedzone szyderczym tonem: "no i co mi teraz zrobisz?"
Kłamstwa, agresja i leki na uspokojenie
Do kradzieży doszła agresja. – Już nie tylko wobec dzieci w szkole, ale także wobec mnie – opowiada Maria. – Do męża się nie zbliżała, ja musiałam uważać. Gdy odwróciłam się tyłem, mogłam dostać butem w głowę. Kiedyś w samochodzie rozmawiałyśmy o dziewczynce, która nie zaprosiła Kasi na urodziny, bo ta kilka dni wcześniej ją pobiła. Tłumaczyłam, że tak nie można. Rzuciła się na mnie, biła po głowie, ciągnęła za włosy i krzyczała, że to moja wina.
Były też kłamstwa i oszukiwanie. – Obcym ludziom w sklepie opowiadała, że jest adoptowana i mama ją bije. Albo prosiła o kanapki, bo nie ma co jeść. Wszystko znosiłam, tłumaczyłam, woziłam na terapie do kolejnych ośrodków i specjalistów. Nie wytrzymałam, gdy wezwali mnie do szkoły, bo ponoć maltretuję córkę. Nawet nie biję, co już było nieprawą, ale maltretuję. Skąd ten wniosek? Bo Kasia jest cała posiniaczona, nauczyciel na WF-ie zauważył.
Nie wytrzymała. Poszła po leki na uspokojenie, które czasem brała. Lekarkę poprosiła o trochę silniejsze, bo "ma problemy z córką". Dostała skierowanie do psychiatry. – Kiedyś mąż jako pierwszy wspomniał o adopcji, a pięć lat później zaproponował: "oddaj ją". Właśnie "oddaj", a nie "oddajmy". Już od długiego czasu nie zajmował się Kasią, nie obchodziły go problemy, nie nazywał jej córką, przestała go interesować.
Stworzyć bliskość psychiczną i fizyczną
Polskie prawo dopuszcza możliwość rozwiązania adopcji. Decyduje o tym sąd. Aby podjął taką decyzję, muszą wystąpić ważne powody. Najważniejsze jest zawsze dobro niepełnoletniego dziecka. Z danych Ministerstwa Sprawiedliwości wynika, że rocznie do sądów rodzinnych w całej Polsce trafia ponad 100 wniosków o rozwiązanie przysposobienia. W 2010 roku wpłynęły 102 takie wnioski, w 2011 było ich 111. W 2010 sądy w 27 przypadkach orzekły rozwiązanie przysposobienia, w 2011 takich decyzji było 25. Bardzo niewiele biorąc pod uwagę fakt, że w Polsce rocznie adoptowanych jest ok. 3,6 tys. dzieci.
Magdalena Kruk, psycholog z Ośrodka Adopcyjnego Towarzystwa Przyjaciół Dzieci w Warszawie uważa, że nie ma idealnego sposobu na rozpoznanie rodziny, która w przyszłości może mieć problemy z adoptowanym dzieckiem. – To bardzo złożona sytuacja. Chociaż szkolenie trwa ponad rok i w tym czasie staramy się bardzo dokładnie poznać rodziców, nie da się przewidzieć, na jakie problemy zostaną oni narażeni w przyszłości. Dotyczy to zresztą wszystkich rodzin, nie tylko adopcyjnych, ale także biologicznych. Ludzie się zmieniają, przeżywają trudności, których kiedyś nie było, ciężko przewidzieć czy i jak sobie z nimi poradzą – tłumaczy Magdalena Kruk. Jej zdaniem rodziny adopcyjne mają większe szanse na uporanie się z problemami, jeśli były właściwie przygotowane na przyjęcie dziecka, świadome trudności, które mogą się pojawić oraz są pogodzone z własną niepłodnością.
– Ważne, aby para umiała odpowiadać na potrzeby dziecka, a także stworzyć z nim relację opartą na bliskości psychicznej i fizycznej – poprzez tulenie, głaskanie, bujanie go – którą trudniej zbudować z dzieckiem niebiologicznym, choć doświadczenie pokazuje, że jak najbardziej jest to możliwe.
Agnieszka Damska ze Stowarzyszenia "Nasz Bocian", mama adopcyjna dwójki dzieci twierdzi, że łatwiej zbudować relację z dzieckiem, które jest niemowlakiem. Z dziećmi starszymi może, choć nie musi, być trudniej. O przypadkach rozwiązania adopcji słyszała, ale nie spotkała się z nimi osobiście. – Życie z dzieckiem bywa trudne. Może dojść do sytuacji, gdy rodzice, z różnych przyczyn, sobie nie poradzą. Dlatego tak ważne jest szkolenie. Już na tym etapie część par rezygnuje z adopcji. Dla ośrodka to sukces. Lepiej, że dochodzi do tego, gdy żadne dziecko nie zostało jeszcze zaangażowane – uważa Agnieszka Damska.
To nie jest niczyja wina
Maria czytała niedawno reportaż o kobiecie, która po latach walki oddała dwójkę swoich adopcyjnych dzieci. – Było mi jej żal, ale jednocześnie czułam wielką ulgę. Zrozumiałam, że to nie moja wina, że córka mnie nie pokochała. Nikt jej tego nie nauczył, a kiedy ja chciałam się tego podjąć, było już za późno.
Kasia ma dziś 23 lata. Pierwszy raz zaszła w ciążę jako siedemnastolatka. Przez dwa lata próbowała opiekować się dzieckiem, które w końcu trafiło do placówki opiekuńczej. Jej młodszy syn urodził się pół roku temu. Na razie jest z matką.
http://40tygodni.pl/Adopcja-czy-to-zawsze-taka-fajna-sprawa,107947,2,0
Roślinka fakt sytuacja którą opisałaś tragiczna. Moim zdaniem takie dziecko mogło się im też urodzic bo nikt nie daje gwarancji co z danego dziecka wyrośnie. znam wiele porządnych rodzin które mają wlasne wyczekane dzieci a które ich ranią jeszcze bardziej....